JAK WYCHOWAĆ FRUSTRATA?

Siedziałam sobie przy komputerze, a Zuza bawiła się w swoim pokoju z koleżanką. W końcu koleżanka sobie poszła, a Zuza przyszła do mnie się pożalić. Okazało się, że w zabawie koleżanka świrowała coś z Bogiem i religią, na co Zuza jej odpowiedziała, że nie wierzy w Boga, a mała na to:

– Musisz bardzo kochać szatana, skoro tak mówisz!

I poszła do domu…

*

Zajmując się dzieckiem trzeba bardzo uważać. Nie tylko na to dziecko i na to, żeby się gdzieś przypadkiem nie zabiło, jak odwrócimy głowę… Uważać trzeba też na swoje słowa. A może nie też, lecz przede wszystkim? I nie mówię tu o przekleństwach, bo to nie jest nic strasznego (i tak się dziecko nauczy – jak nie w domu, to na podwórku, wielkie mi mecyje). Mówię tu o poglądach i spojrzeniu na świat…

Tak łatwo jest to olać i wychować kolejnego ograniczonego frustrata, który na wszelką inność reaguje nienawiścią i nawet nie próbuje podjąć dialogu na temat tego, czego nie rozumie. Tak łatwo się zapomnieć i przekazać dziecku swoje uprzedzenia i swoje lęki… Zwłaszcza dziś, kiedy pędzimy coraz szybciej jak na jakiejś cholernie karuzeli i nie mamy na nic czasu – a już najmniej mamy go na zastanawianie się nad tym, co mówimy w obecności dziecka i co ono może z tego wynieść. A przecież rodzic jest dla dziecka niczym guru – to on pokazuje mu świat, to on mówi mu, co jest dobre, a co złe. To jemu dziecku bezgranicznie wierzy i jego słowa bierze sobie do serca. To właśnie rodzic ma na dziecko największy wpływ. To nie jest wpływ tylko na okres dzieciństwa, to nie minie. To nie tak, że jak dziecko dorośnie, to nagle spadną mu klapki z oczu, głowa się otworzy i zacznie myśleć totalnie samodzielnie, bez wpływów indoktrynacji, którą nieświadomie fundowali mu rodzice. Może się otworzy, a może nie. Widząc, ilu wokół mnie frustratów, hejterów czy innych ludzi o zamkniętych głowach, obawiam się jednak, że te samoczynnie spadające z oczu klapki to straszna rzadkość, kwestia farta…

Ciężko też wychować dziecko na otwartego człowieka, który samodzielnie dokona wszelkich ważnych wyborów – tych dotyczących jego wiary, stylu życia, pracy, miłości. Ciężko nie dlatego, że się nie chce, ale dlatego, że się o dziecko boi. To jest strach o to, że dziecko przez swoje wybory może mieć w życiu ciężko – nie znaleźć pracy; wierzyć w boga zupełnie innego niż my albo w ogóle nie wierzyć i przez to pójść do piekła (to nie podśmiechujki, naprawdę się o to ludzie zupełnie poważnie martwią!); kochać osobę tej samej płci i być nieakceptowanym przez otoczenie; wyglądać inaczej niż przeciętny szary obywatel i przez to być szykanowanym. Intencje rodzica mogą być dobre, ale konsekwencje – już niekoniecznie (przynajmniej dla dziecka)…

Nie wychowujmy kolejnego pokolenia osób o zamkniętych głowach, religijnych fanatyków, szowinistów, homofobów, egoistów i frustratów. Jak nie dla siebie, to chociaż powstrzymajmy się od tego dla swoich (i cudzych w sumie też) dzieci.