WEGAŃSKIE OPOWIEŚCI Z CAŁEGO ŚWIATA: JAPONIA
Wegańskie opowieści z całego świata to kolejny nowy cykl na blogu. W jego ramach będę wypytywać wegan z różnych stron świata o to, jak to jest być roślinożercą w kraju ich zamieszkania. Każdy wpis dotyczył będzie jednego państwa. Zaczynamy od Japonii!
Karolina jest zapaloną podróżniczką. Fascynuje ją Azja Wschodnia, którą od lat eksploruje. Jej ukochanym krajem jest Japonia, a z tej miłości ukończyła japonistykę na Oxfordzie. O jej podróżach i codziennym życiu w Azji przeczytać możecie na blogu W krainie tajfunów. Koniecznie sprawdźcie także instagram Karoliny – nie tylko po to, by zobaczyć, jakie wegańskie smakołyki wcina w Azji!
Jak to jest być weganką w Japonii?
Ludzie powtarzają mi na każdym kroku, jakie to niby trudne, ale moim zdaniem to wcale nie jest wielki problem. W Internecie nie ma problemu ze znalezieniem informacji na temat wegańskich knajpek… Oprócz słynnego HappyCow funkcjonują także japońskie serwisy takie jak vegenavi.jp. Ja zawsze uważałam weganizm za coś fantastycznie pozytywnego i nigdy nie odbierałam tego jako problem, wręcz przeciwnie. Bez wcześniejszego sprawdzenia, gdzie można zjeść, nieraz bywa problem, bo Japończycy uwielbiają dorzucać do wszystkiego rybny bulion dashi. Na szczęście znam japoński i z każdą wizytą w Japonii jedzenie w normalnych knajpkach staje się coraz łatwiejsze – po prostu trzeba wiedzieć, co z czym można zamienić, poprosić o podanie np. bez jajka, jak to jest w zwyczaju i voila. Wegańsko, tanio i lokalnie. Czyli tak jak lubię najbardziej :)
Jak ludzie w Japonii podchodzą do wegan i idei weganizmu? Panuje tolerancja, nikt nikomu do talerza nie zagląda czy raczej ludzie uważają to za totalne dziwactwo?
Ludzie się dziwią, ale nie spotkałam się nigdy z wrogością, ani dziwnymi dyskusjami, tak jak ma to miejsce w Polsce. Nikt nigdy nie wciskał we mnie mięsa, nie wspominał o tym, jak to musi być mi trudno i jak to muszę, biedna, tęsknić za smakiem różnych rzeczy. Jeśli już, to ludzie raczej nie rozumieją. Nie do końca widzą różnicę między tym co odzwierzęce, a nie. Dlatego często się mnie pytają o bardzo podstawowe rzeczy: czy mogę jeść ryż, ziemniaki, chleb, a dlaczego marchewka jest okej, a mleko nie, itp.
Poznani przeze mnie Japończycy okazali się w tej kwestii wyjątkowo wyrozumiali. I ja tak samo starałam się do tego podchodzić. Nie krytykowałam ich, jeśli się okazało później, że w chlebie kupionym przez nich specjalnie dla mnie było mleko w proszku albo że do sosu sojowego dodano trochę dashi. W kraju, gdzie idea „wegetarianizmu”, a tym bardziej „weganizmu” nie istnieje, trzeba ludziom po prostu tłumaczyć, najlepiej z uśmiechem na twarzy. Wtedy zwracam uwagę, że „wiecie co, następnym razem kupcie chleb taki, co nie będzie miał tego czy tamtego w składzie”. I z każdym spotkaniem, świadomość na temat wegańskiego jedzenia, przynajmniej wśród znajomych Japończyków, jest coraz lepsza. A moje serducho się raduje!
Jak jest z dostępnością wegańskich produktów w Japonii? Jest trudno czy łatwo? Trzeba kombinować i jechać na drugi koniec miasta za parówką sojową czy w co drugim sklepie można takie produkty kupić?
To zależy o jakich produktach mowa. Jeśli o „parówkach” i innych zamiennikach, do których jesteśmy przyzwyczajeni, to jest to trudne. Jednakże tofu można dostać tu w każdym sklepie i jest ich tu kilka rodzajów. Tak samo mleko sojowe – w moim osiedlowym sklepiku było kilkanaście smaków: kawowe, bananowe, truskawkowe, miętowe, brzoskwiniowe, autentycznie cała gama. Japonia, zresztą jak cała Azja Wschodnia, w dużej mierze opiera swoją dietę na soi, dlatego też w tej kwestii nie ma problemu. W kawiarniach niestety dostanie mleka sojowego nie jest już takie łatwe, ale powoli się to zmienia na lepsze. W wielu knajpkach makrobiotycznych i ze zdrowym jedzeniem można kupić wszelkiej maści sojowe kotlety i tym podobne cuda.
Wiele rzeczy, do których byłam przyzwyczajona, nie jest taka łatwa do nabycia w Japonii. Przykładem numer jeden jest tutaj owsianka, którą udało mi się dostać tylko w kilku konkretnych sklepach. Japończycy nie mają kultury słodkich śniadań, jada się tutaj z reguły ryż i zupę miso, więc jeśli już coś w sklepach jest, to raczej zwykłe płatki śniadaniowe. Kłopot jest także z dostaniem strączków – ale tutaj wystarczy wizyta albo w lepszym sklepie spożywczym albo w dzielnicy, gdzie mieszka dużo imigrantów. Zamawiałam też paczki z soczewicą czy fasolą na japońskim Amazonie i wychodziło mnie to dość tanio. O wiele bardziej opłaca się jednak bazować na lokalnych produktach – warzywach, sezonowych owocach, ryżu, makaronach, tofu… I oczywiście najtrudniejsza rzecz do dostania – porządny chleb. Można o tym zapomnieć! W Japonii prawie na każdym rogu znajduje się „piekarnia”, ale są to raczej cukiernie, bo z chlebem nie ma to wiele wspólnego… A nawet jeśli już jakiś bochenek jest, to z reguły ma w składzie masło, miód, mleko i całą gamę dziwnych rzeczy, której żaden piekarz w Polsce w życiu by do chleba nie dodał.
Miałaś w Japonii jakieś zabawne przejścia związane z twoim weganizmem? Masz jakieś anegdotki?
Nie mam chyba żadnej konkretnej anegdoty, ale kilka razy spotkałam się z totalnym niezrozumieniem idei wegetarianizmu, na co z reguły reaguję śmiechem, bo po co się stresować. Raz babcia mojej koleżanki spytała się mnie czy nie jadam nawet małych kurczaczków, tak jakby dopiero od pewnego momentu można było je uznać ze pełnoprawne zwierzę. Kilka razy dorzucono mi też do jedzenia takie miniaturowe rybki, bo nikt nie zorientował się, że to ryba. „Przecież taka malutka, to nawet do ryby niepodobne”. Ale tłumaczyłam wtedy cierpliwie, że to wg moich przekonań też ryba i nie było nigdy problemu z dostaniem wersji bez niespodzianki. Bawią mnie też nieraz pytania totalnie z kosmosu, które uświadamiają mi, jak trudno Japończykom wyczuć różnicę między tym, co odzwierzęce, a co nie. Dla nich wszystko jest częścią żywych stworzeń – zarówno rośliny, jak i zwierzęta – i linia między nimi jest dość płynna. Nieraz, jedząc z japońskimi znajomymi, prawie się zakrztusiłam, kiedy ktoś nagle wykrzyknął: „Uważaj, cebula!”. „Ale cebula to nie zwierzę.” „Ah, to okej, faktycznie.”
Czy masz coś jeszcze do dodania w temacie weganizmu w Japonii?
Warto pamiętać, że to, że w Europie czy Stanach mówi się coraz bardziej o weganizmie, nie oznacza, iż jest tak na całym świecie. W Japonii prawie nikt nie słyszał o weganizmie, ani nawet wegetarianizmie, a jeśli już to w kontekście postnego buddyjskiego jedzenia shōjin ryōri, które przygotowywane jest obecnie jedynie przez mnichów i z reguły kosztuje krocie. Wiele osób obawia się jeść na mieście, z obawy o to, że dostaną coś niewegańskiego, ale po miesiącach stresowania i unikania chodzenia na miasto, zrozumiałam, że więcej dobrego zrobię, chodząc i próbując, nawet jeśli nie zawsze w 100% będzie to stricte wegańskie (bo na przykład przygotowywane w tej samej kuchni/mieszane tą samą chochlą, a nuż w jakimś tam sosie jest bulion rybny). Żeby mieć pewność, że wszystko jest 100% vegan, musiałabym chodzić tylko do wegańskich miejsc, a tych jest naprawdę niewiele. Przez rok mieszkania w Japonii udało mi się w wielu miejscach wytłumaczyć ludziom, o co chodzi w byciu wege i sprawiło mi to masę radości. Jeśli będziecie kiedyś w Japonii, podejdźcie do wszystkiego na luzie i obiecuję, że będzie dobrze – w najgorszym wypadku zjecie na kolację tonę ryżu z wodorostami. A w najlepszym kucharz przejdzie samego siebie, żeby przygotować coś specjalnego dla gościa zza granicy i zarówno on, jak i Wy będziecie wspominać ten posiłek naprawdę długo.
Gdybyście mieli jeszcze jakieś pytania w kwestii weganizmu w Japonii piszcie w komentarzach lub bezpośrednio do Karoliny, która chętnie się z wami podzieli swoją wiedzą (mejlem – wkrainietajfunow@gmail.com – lub przez fejsbuka).
*