Jakie wegańskie produkty można kupić we Włoszech? Jaką ofertę dla roślinożerców mają sieciówki? I wreszcie – co dobrego wegańskiego ja sobie przywiozłam z Włoch? Sprawdź!
Wyjazdy za granicę to dla mnie zawsze okazja do wywęszenie kolejnych wegańskich pyszności i nowości. I chodzi mi tutaj nie tylko o wegańskie potrawy w restauracjach i barach, ale także o roślinne produkty niedostępne (albo trudno dostępne) w Polsce.
We Włoszech o wegańskie produkty spożywcze w sklepach baaaaardzo łatwo. W supermarketach (np. znanym nam dobrze Carrefourze czy Pam) jest ich wręcz zatrzęsienie – można być pewnym, że kupi się wegańskie lody mleczne, a nie tylko wodne, a Carrefour ma pod swoją marką ogrom wegańskich produktów, zaczynając od owocowych jogurtów sojowych, a kończąc na kotletach z tofu czy seitanu. Oczywiście to dopiero początek wegańskich produktów, jakie można znaleźć w supermarketach, bo są tam również różnego rodzaju wegańskie gotowce, a nawet… ciasta! Sami zobaczcie – poniżej kilka zdjęć zrobionych naprędce w włoskim Carrefourze.
*
*
*
*
*
*
*
*
*
*
*
*
*
Oczywiście nie tylko w sieciowych supermarketach można obkupić się wegańsko – produkty roślinne znajdziesz również na totalnym zadupiu – w sklepie (np. w samym centrum Portofino, miasteczka, które zdecydowanie jeszcze o weganizmie nie słyszało i w którym nie ma szans na zjedzenie wegańskiego śniadania w knajpie czy kawiarni, bo nawet foccacia jest… niewegetariańska, bo zawiera smalec!) czy nawet na stacji benzynowej, gdzie mleko roślinne do kawy i wegański croissant do kompletu to norma.
Rzecz jasna są również specjalne sklepy, w których na pewno wybór wegańskich produktów jest JESZCZE WIĘKSZY. Jeden z takich sklepów znaleźliśmy dzięki Happy Cow w Mediolanie. Był to Superpolo – il biologico a Milano. Nawet tam nie znalazłam wegańskich krówek (tak, wciąż ich szukam po całym świecie, hehe), ale za to sklep obfitował w wegańskie słodycze, gotowce, superfoodsy, sery, wędliny i burgery. Jeden z takich serów kupiliśmy na wieczór do wina – miał bardzo specyficzny smak baaardzo mocny zapach, ale mi tam smakował. Niestety, mimo chęci nie mogliśmy tych serów wziąć ze sobą do Polski, bo wymagały przechowywania w lodówce… Ale, ale zobaczcie, co tam dobrego – tak przynajmniej podejrzewam – jeszcze było w ofercie sklepu Superpolo:
*
*
*
*
*
**
*
*
*
*
*
*
*
*
No i wreszcie przychodzi pora, aby pochwalić się, jakich wegańskich zakupów sami dokonaliśmy. Część z Was pewnie już widziała część z nich na Instagramie, bo nie mogłam się nie pochwalić, hehe.

1 – Oreo miętowe i Golden Oreo. Te pierwsze mają bardzo podobne nadzienie, jak różne miętowe czekolady (ja uwielbiam!), a te drugie od zwykłych Oreo różnią się ciasteczkiem (te jasne mają łagodniejszy smak, no i nie są czekoladowe, jak się nietrudno domyślić)
2 – czekolada matcha – smakowała naprawdę jak… no matcha. Strasznie matchasta była i za mało słodka, więc dla fanów słodkości to niezbyt dobry wybór. Ale smak specyficzny, więc warto chociaż spróbować!
3 – te wegańskie (z oznaczeniem Vegan Label nawet) czekolady RitterSPORT (gorzkie, ale i tak w Polsce ich nigdy nie widziałam) znalazłam na… stacji benzynowej.
4 – mleczna czekolada z nutką kokosa, przepyszna!
5 – żelki, wiadomo!
6 – biszkopty z dżemorowym nadzieniem świśnięte z hotelowego śniadania. Tak naprawdę to była jedna z niewielu wegańskich opcji na śniadaniu, ale tak mi zasmakowała, że Kajtek zwinął dla mnie kilka paczek. Niestety, w żadnym sklepie tych ciasteczek nie widziałam, ale polecam mocno!
7 – baton o wdzięcznej nazwie Kokos Happens smakujący jak Bounty, wciąż żałuję, że wzięłam tylko jeden na spróbunek…
8 – niby zdrowy kokosowy batonik Lifebar, całkiem niezły, ale do Kokos Happens to mu daleko…

1 –
2 – jak już sami zapewne widzicie, podobno jest to wegańska pieczeń w plastrach
3 – jakaś dziwna wędlina, myślałam, że to boczek (no sami przyznajcie, że tak sugeruje zdjęcie!), ale to jakieś słodkie dziwne coś… no w Polsce nigdy takiego czegoś nie jadłam (co nie znaczy, że chciałabym)
4 – wegański sos carbonara z seitanem – kupiony w Carrefourze
5 – wędlina z kurkumą, przepyszna! Muszę chyba Polsoi słówko na temat kurkumy szepnąć, hehe…
*