
NIEDZIELNY FOODBOOK WEGAŃSKI, CZYLI CO JE CIOCIA MORTYCJA?
Co jedzą weganie (albo co jem ja)? I jak można szybko, ale smacznie i nawet dość zdrowo się najeść na diecie roślinnej? Zobacz moje menu (nieplanowane zupełnie) z ostatniej niedzieli!
ŚNIADANIE – SMOOTHIE + OWSIANKA NA BOGATO
Zazwyczaj zaczynam dzień od czegoś małego, na rozruch żołądka – zazwyczaj jest to smoothie. Dotychczas to mocno owocowe, często zielone, smoothie było podstawą mojego poranka, obecnie przerzuciłam się na zdrowe słodycze w płynie, czyli np. smoothie czekoladowo-migdałowe, mniam! Ale wracając do mojego ostatniego niedzielnego menu – najpierw wjechało smoothie z 1 pomarańczy i 1 banana oraz garści świeżutkiego szpinaku, a potem dopchałam się jeszcze owsianką z mnóstwem dobra – świeżo zmielonym siemieniem lnianym, suszonymi figami, płatkami migdałów, nerkowcami i oczywiście syropem klonowym na osłodę. 800 kalorii na śniadanie? Why not?!


MAŁY OBIAD I ZDROWY DESER
Po tak sytym śniadaniu nawet ja – naczelny wegański głodomór – szybko nie zgłodnieję, więc na obiad wciągnęłam coś małego – biedronkową pomidorówkę z dodatkiem – a jakże – drobnego makaronu i sezamu. Dla pewności, że za 5 minut nie zaburczy mi w brzuchu poprawiłam jeszcze małym talerzem owoców (mango, ananas, gruszka) z kilkoma migdałami.
Oczywiście nie myślcie sobie, że jestem taką jedzeniową świętoszką, która w ramach deseru sięga li i jedynie po owoce i orzechy. Co to, to nie! Często wciągam jeszcze pół dużej paki czipsów, paczkę słoneczniku albo kilka ciastek (ostatnio Golden Oreo, mniam!), ale staram się jednak mimo wszystko codziennie te 5 porcji owoców/warzyw zjeść.


I WIELKIE OBŻARSTWO NA WIECZÓR
Ponoć Włosi rano i w ciągu dnia jedzą skromniutko, by potem wieczorem rzucić się na jedzenie. Same here! Jakoś w ciągu dnia oszczędzam czas na jedzeniu, a wieczorem sobie folguję. Tak było i tym razem – najpierw – około godz. 20 – najadłam się kupnymi kopytkami, szparagami z wegańskim sosem holenderskim i awokado, a 3 godziny później głodna jak wilk rzuciłam się na smażoną kiełbaskę Tofurky z kanapkami z serkiem Valsoia i awokado na zagrychę (do tego odrobina pomidora malinowego i czerwonej papryki, żeby było choć trochę zdrowo, hehe).


To wszystko – tak, tak – zjadłam ja sama! A i tak nie byłam jakoś przejedzona… Dacie wiarę, że cały ten jadłospis to aż 2 i pół tysiąca kalorii?! Trochę pewnie za dużo jak na kobitkę, która prowadzi siedzący tryb życia i nie za bardzo się fizycznie wysila (no może czasem w łóżku, hehe), ale i tak ważę ledwo 50 kg z hakiem i modlę się, by nie schudnąć, bo nie będę mogła krwi oddać.
I tak jeszcze żebyście zobaczyli, że białeczka też w sam raz (da się na diecie roślinnej? da się!), a właściwie jak dla mnie to nawet za dużo (i tak, wiem, że tłuszczu też zdecydowanie za dużo, ale cichutko!):

*