Kulisy powstania V boxów, czyli wegańskich paczek-niespodzianek (jak to się wszystko zaczęło i skąd pomysł?), oraz co było w środku pierwszej partii boxów?
No dobra, stało się – pierwsza partia V boxów, czyli wegańskich paczuch-niespodzianek, dotarła do klientów, blogerów i naszych przyjaciół… Mogę więc śmiało powiedzieć, że… CHOLERA, ZROBILIŚMY TO! UDAŁO SIĘ! I wreszcie pora opowiedzieć Wam, jak to się wszystko zaczęło, skąd pomysł na paczki-niespodzianki z wegańskimi produktami, no i oczywiście co było w pierwszym boxie!
JAK SIĘ WPADA NA GENIALNE POMYSŁY?
Czy Wy też lubicie sami sobie robić prezenty? Nie po prostu coś sobie kupić, ale sprawić sobie prezent – czy to z okazji urodzin, zdanego egzaminy, czy nawet świąt (kto powiedział, że nie można sobie samej kupić prezentu pod choinkę, no kto?!). Czyli owszem coś kupić dla siebie, ale z takim poczuciem… nie wiem, odświętności, celebracji… Nie wiem jak to nazwać. Ja w każdym razie to uwielbiam! Co roku przed swoimi urodzinami rozmyślam, jakim prezentem by tu się tym razem obdarować. I traktuję to z taką samą powagą jak prezent dla innej bliskiej mi osoby.
Kiedyś wyczaiłam te glossy boxy, czyli chyba najbardziej znane pudełka subskrypcyjne, no i pomyślałam sobie, że to jest ekstra pomysł na robienie sobie samemu prezentu. No pomyślcie tylko – płacisz raz za subskrypcję na kilka miesięcy, zaraz potem o tym zapominasz, jak to w przypadku internetowych zakupów (no przynajmniej ja tak mam, hehe), a potem nagle przychodzi do Ciebie pocztą taka paczucha z niespodzianką. I to nie raz, ale co miesiąc! I za każdym razem czujesz się trochę tak jak w dniu urodzin, a trochę tak jakbyś wygrała w jakimś konkursie.

No ale te glossy boxy to jednak nie dla mnie, bo kosmetyki to ja akurat wolę kupować sobie sama (najpierw 5 godzin postać przy półce w drogerii i przeczytać wszystkie pudełka, i sprawdzić całe internety w poszukiwaniu info, czy to to wegańskie, czy nietestowane itp. itd., hehe). No i poza tym jak już tak bardziej się nimi zainteresowałam – w sensie tym, że to super opcja na robienie sobie samej prezentu – to byłam weganką, więc tym bardziej odpadało (twórcy tych boxów nie patrzą raczej na skład produktów, tym bardziej na politykę firmy). I właśnie wtedy pierwszy raz pomysł na takiego wegańskiego boxa przemknął mi przez myśl. Przemknął jednak raz, czmychnął w odmęty podświadomości i tyle go widziałam.
A potem mój chłopak – akurat był na wyjeździe – powiedział mi przez telefon “słuchaj, pomyślałem sobie, że fajnie by było jakiś biznes ogarnąć, w coś fajnego, ale swojego zainwestować. Jak wrócę, to masz mieć przynajmniej 5 pomysłów na dobry interes zapisanych“. Usiadłam z moim zeszytem, w którym notuję sobie plany zdobycia władzy nad światem, i zapisałam kilkanaście pomysłów. Oczywiście wszystkie związane z tym, czym się interesuję i co lubię, i co sama chciałabym widzieć na rynku. I wtedy po raz drugi wypłynął pomysł z boxami. Gdy Kajtek (który też jest roślinożercą, co ważne dla tej historii) wrócił i opowiedziałam mu o swoich pomysłach, powiedział, że magazyn wegański to mam sobie sama założyć i to już, a wegańskie boxy to ekstra pomysł i robimy to. Zaraz potem pojechaliśmy do Berlina na wegański festiwal i… wyobraźcie sobie, że tam zobaczyliśmy, że ktoś już coś takiego robi! Uznałam to za znak. I właśnie wtedy uwierzyłam, że naprawdę możemy to zrobić i że to może się udać. Przez cały pobyt w Berlinie siedzieliśmy z moim małym notesikiem notując wszystko, co musimy uwzględnić wychodząc z własnymi wegańskimi boxami. Niestety, finalnie nie uchroniło nas to przed popełnieniem tysiąca błędów (ale o tym to już innym razem), hehe. No, ale jak już mówiłam – CHOLERA, ZROBILIŚMY TO!
A CO BYŁO W PIERWSZYM BOXIE?
Film zamieszczony przez użytkownika Kasia – Make Up Artist, Warsaw (@pinkminkstudio)
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Daria. (@daria.anappleaday)
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Andy ? (@fameho0ker)
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Ilona (@mniumniu)
Tak jak wcześniej już wspominałam, w każdym V boxie było 9 produktów, a konkretnie:
- truskawkowe żelki – mój (i z tego, co czytam u innych, nie tylko mój) absolutny faworyt!
- czipsy z… pasternaku – zdecydowanie inne niż czipsy dostępne w Polsce, ale nie potrafię powiedzieć, czym się różnią (w każdym razie na pewno są pyszne!),
- czekoladowe ciasteczka Rice Mice – super pasują do kawy albo właśnie gorącej czekolady, ich kruchość idealnie się komponuje z jakimś gorącym “napitkiem”,
- Friya, czyli płynny superfood z chia – ciekawy smak, w Polsce jeszcze czegoś takiego nie piłam. Dobre to!
- superfood w proszku – do smoothies, owsianki czy jogurtu. 5 saszetek w opakowaniu, 3 opcje smakowe (re-new, re-load, re-fresh),
- ekspresowa quinoa – zalewasz i masz, idealna zdrowa szamka na szybko (do tego wystarczą nawet surowe warzywa, przyprawy i pełnowartościowy posiłek gotowy!),
- kokosowe mydło w płynie Original Source – pachnie tak ładnie, że chcę to zjeść!
- żel pod prysznic Original Source o zapachu hibiskusa i granatu – mrau, też super zapach!
- maseczka do twarzy Luvos – odżywiająco-nawilżająca. 2 sztuki.
Sumaryczna wartość detaliczna produktów to 25 euro (bo poza tym że są to produkty wegańskie, to jeszcze na dodatek niedostępne w Polsce).
A ponieważ zostało nam jeszcze trochę V boxów, to uruchamiamy kolejną sprzedaż – tym razem bez niespodzianki (chociaż nie do końca, hehe), bo wiecie, co jest w środku. Ale i tak zrobicie sobie prezent, bo nie wysyłamy paczuch tak od razu – dostaniecie je pod koniec stycznia, więc do tego czasu zdążycie zapomnieć, no i… będziecie mieli ten element zaskoczenia! ;)
*