TYGODNIK [3/52] – JAK W TYDZIEŃ OGRANICZYĆ 3-KROTNIE ILOŚĆ PLASTIKU?
O tym, jak ograniczyłam 3-krotnie ilość plastikowych śmieci, zakochałam się w ostronosach i o tym, co mnie najbardziej zaskoczyło w Meksyku. Chodźcie na podsumowanie tygodnia!
W dzisiejszym Tygodniku, czyli podsumowaniu ubiegłego tygodnia, mam dla Was sporo treści. Tak w skrócie znajdziecie tutaj:
- moją relację z pierwszego tygodnia z mocnym postanowieniem, że ograniczam plastik
- super proste wegańskie przepisy, które stworzyłam w zeszłym tygodniu i pokazywałam na stories
- meksykańskie żarcie tygodnia, do którego zdjęcia zaczniecie się ślinić, oraz coś, co mnie najbardziej dotąd zaskoczyło w Meksyku
- mini relację z pierwszej lekcji golfa
- zdjęcia meksykańskich zwierzątek
- linki do wpisów na blogu z zeszłego tygodnia
Ograniczam plastik
Zeszły tydzień upłynął mi pod znakiem less waste i wyzwania #ograniczamplastik wymyślonego przez Kasię (z bloga OgraniczamSie.com). Pragnienie ograniczenia plastikowych śmieci nie jest mi obce, na Malcie i w Polsce starałam się do tego dążyć… Zresztą nawet dzieliłam się moimi prostymi sposobami na to we wpisie
#LessWaste – 5 prostych sposobów na ograniczenie śmieci (głównie plastiku)
Jednak po przeprowadzce do Meksyku jakoś odpuściłam… Najpierw byliśmy zaaferowani poszukiwaniem mieszkania, potem urządzaniem się, i tak zupełnie odsunęłam tę kwestię na bok. Kasia, która publikuje swoje tygodniowe osiągnięcia w dziedzinie ograniczania plastiku, jednak mnie zainspirowała i tak oto z początkiem zeszłego tygodnia postanowiłam, że ja też będę dążyć do tego, by ograniczyć plastik.
Udało mi się zmniejszyć ilość plastikowych śmieci prawie 3-krotnie!
Wcześniej – tutaj w Meksyku – nie za bardzo zwracałam uwagę na plastikowe śmieci, ale dobrze wiem, jak często musieliśmy je wynosić… Praktycznie co 2 dni! W ubiegłym tygodniu zaczęłam przede wszystkim baczniej zwracać na tę kwestię uwagę. I jestem pewna, że to właśnie to jest źródłem pierwszego sukcesu – plastiki wynosiliśmy do śmieci tylko raz!
Postanowiłam – tak jak Kasia – dokumentować te zmiany na zdjęciach. Niestety, jak sfotografowałam plastikowy urobek ostatniego tygodnia, to już nie wygląda to tak dumnie…
Jak widać (zdjęcia są 3, zwróćcie uwagę), mamy tutaj…
- kartony po mlekach roślinnych,
- puszki po piwie, po kukurydzy i po karmie dla kota
- plastikowe butelki – po świeżych sokach, Pepsi, wodzie i po elektrolitach,
- opakowania po silken tofu,
- worki i a la workowe opakowania – po czipsach, ubraniach z pralni (w domu pierzemy tylko ręczniki, raz na miesiąc, a ubrania nosimy do pralni, jak wszyscy w Meksyku, bo prąd jest tutaj okropnie drogi), owocach, orzechach, papierowych ręcznikach, papierze toaletowym itp.
Do tego jeszcze nieuwzględnione na zdjęciach:
- 2 plastikowe butelki po kosmetykach (żel pod prysznic i żel do higieny intymnej),
- 2 kubki po kawie na wynos w Starbucksie,
- opakowanie po czipsach
- i po czekoladzie.
Co zrobiłam w zeszłym tygodniu, aby ograniczyć plastik?
- starałam się nie kupować owoców i warzyw w plastikowych opakowaniach,
- zamiast mydła w płynie kupiłam mydła w kostce w papierowych opakowaniach, myjemy nimi ręce, a ja także korzystam z nich pod prysznicem (K. jakoś nie może się odzwyczaić od żelu pod prysznic),
- zamiast świeżych soków w plastikach (piliśmy je niemal codziennie – to ponad 10 litrowych butelek na tydzień!) postanowiłam, że będziemy pić domowe smoothie z owoców, które nie są pakowane w plastik,
- kupiłam materiałowe ściereczki i małe ręczniki do kuchni, żeby nie zużywać tyle ręczników papierowych, które wszak pakuje się w plastik…
- kawę zazwyczaj pijemy w domu, ale jak byliśmy w Starbuniu drugim razem w tym tygodniu (za pierwszy, jak już wspomniałam wyżej, wzięliśmy plastikowe kubki na wynos), to wypiliśmy kawę na miejscu, w ceramicznych kubkach (musieliśmy o nie specjalnie prosić, bo tutaj nikt nie pyta, czy bierzesz na wynos, czy pijesz na miejscu, od razu dają Ci jednorazowy kubek),
- kupiłam kawę w metalowej puszce, do ponownego użytku,
- kupiłam płatki owsiane w kartonowej tubie, co prawda z plastikową pokrywką, ale po prostu będę tego używać ponownie (może napełnię pudełko płatkami owsianymi na wagę, jeśli znajdę)
- i oczywiście robiłam zakupy do swoich toreb, nie brałam plastikowych siatek.
A co zamierzam jeszcze zrobić w tym tygodniu?
- żeby nie zużywać tyle mleka (kartony Tetra Pak), postanowiłam przygotowywać owsiankę na owocowym smoothie, będzie też przy okazji jeszcze pyszniej!
- zabierać ze sobą zawsze bidon z wodą,
- zrobić większe zakupy na wagę (orzechy i sypkie rzeczy), czego dotąd nie robiłam, bo sklep jest spory kawał od domu i nigdy mi się nie chciało tam specjalnie iść,
- namawiać K., żeby nie pił Pepsi (może mu wymyślę jakiś domowy słodki napój, hehe),
- poszukać w pobliżu domu płatków owsianych, kasz i makaronów pełnoziarnistych w papierowych opakowaniach,
- poszukać tamponów bez plastikowych aplikatorów (używam kubeczka menstruacyjnego, ale lubię mieć tampony na wszelki wypadek, a dotąd w aptekach i małych sklepach tutaj, w Meksyku, widziałam jedynie z aplikatorami)
Proste wegańskie posiłki, czyli gotowanie na stories
Powoli wracam do mojego nawyku z Malty i znów pokazuję Wam na stories na moim prywatnym instagramie krok po kroku, jak ugotować proste wegańskie dania… Zazwyczaj bez planowania posiłków, po prostu na spontanie, z tego, co akurat mam w lodówce. Moim największym sukcesem z ubiegłego tygodnia jest zdrowa wegańska pizza na bezglutenowym spodzie z marchewki i mąki z ciecierzycy. Pyszna, sycąca i o wiele zdrowsza niż taka na spodzie z mąki pszennej.
Przepis na dniach wyląduje na blogu, a póki co możecie go znaleźć w przypiętych stories na moim instagramie. Kliknijcie po prostu w poniższe zdjęcie!
Jak możecie zobaczyć na powyższym zdjęciu, mam też przepis na pad thai – to jest przepis totalnie z lodówkowych resztek. Też robiłam go w zeszłym tygodniu i zawojował wasze talerze! Dostałam sporo wiadomości z pochwałami, zdjęciami i podziękowaniami, bo takie proste, a takie pyszne. No ja myślę, że pyszne! :)
Przepis na ten prosty wegański pad thai w 20 minut znajdziecie na blogu. Kliknijcie w powyższe zdjęcie!
Nachos machos – meksykańskie żarcie tygodnia
Wybraliśmy się na wycieczkę do Tulum, to miejscowość godzinę drogi od Playa, gdzie mieszkamy. Niestety, wycieczka skończyła się bardzo niefortunnie, bo zostaliśmy oszukani na spory pieniądz… I to nie przez miejscowych (czego się trochę obawialiśmy słysząc różne historie), ale – o ironio – przez naszą rodaczkę, i to w dodatku wegankę… Ech, gdy pieniądze wchodzą w grę ludzie dostają małpiego rozumu. Smuteczek.
Ale z tego wyjazdu mam przynajmniej dobre wspomnienie związane z jedzeniem – byliśmy w uroczej knajpce Charly’s Vegan Tacos. Knajpka to może za dużo powiedziane, bo to po prostu food truck + pięknie urządzone podwórko. No ale urządzone to było naprawdę fajnie!
Jedzenie też mieli pyszne, a moje serduszko podbiła przystawka zwana macho nacho, czyli nachosy na super bogato. No rewelacyjne to było, zobaczcie sami! Tam na wierzchu była śmietanka, serowy sos chipotle, pieczarki, fasolka… I nie wiem, co jeszcze. Zdecydowanie będę to próbowała odtworzyć.
I żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia, bo to jest na ten moment coś, co najbardziej mnie w Meksyku zaskoczyło – jadłam grillowaną kolbę kukurydzy Z MAJONEZEM! Caluśka kolba kukurydza była obtoczona w majonezie (oczywiście wegańskim). I ponoć to w tym kraju popularna przystawka, hehe. Smak ciekawy, w pozytywnym sensie, naprawdę warto spróbować!
Golf i meksykańskie zwierzątka
Byłam też na golfie, czyli zaliczyłam swój kolejny pierwszy raz (sporo ich ostatnio, bo i ping pong, i wrotki!). Jeszcze nie graliśmy, tylko uczyliśmy się trzech rodzajów uderzeń i je sobie ćwiczyliśmy. Powiem Wam, że na filmach i w serialach to wygląda tak łatwo, a w rzeczywistości… no, mega trudne to jest!
Nawet to najprostsze uderzenie, gdzie kijem z płaską końcówką popycha się lekko piłeczkę w stronę dołka, nie jest łatwe. A co dopiero to, gdzie piłkę wybija się na samym początku jak najwyżej i jak dalej! I to kijem z bardzo delikatną końcówką, którą łatwo rozpieprzyć, haha!
Ale ogromnym plusem tego wyjścia – poza frajdą z nauki czegoś nowego i mnóstwa kojącej zieleni dokoła – były też zwierzątka, które spotkaliśmy na polu golfowym. Przestraszyła mnie ogromna jaszczurka dłuższa niż cała Kajtka ręka, a urzekły – ostronosy, czyli skrzyżowanie wiewiórki, lemura i niedźwiadka. Tych ostronosów było tam całe spore stadko, a ja czaiłam się za drzewem podpatrując je i… rozpływałam nad ich urokiem, hehe.
W zeszłym tygodniu przeżyłam też ogromną radość i niemalże chwilę wzruszenia, gdy tuż przed moim tarasem, na którym sobie pracuję, zobaczyłam najprawdziwszego kolibra! One naprawdę są takie malutkie i tak szybko trzepoczą skrzydełkami… To było piękne, ale wpatrywałam się jak zahipnotyzowana i w związku z tym nie pokażę Wam zdjęcia, bo po prostu nie zdążyłam go zrobić.