JAK ROZMAWIAĆ Z DZIECKIEM O SEKSIE?
Nie taki diabeł straszny… Przynajmniej wtedy, gdy samemu ma się w miarę zdrowe podejście do kwestii seksualności. W końcu samemu trzeba ogarniać to, co chce się przekazać dziecku, prawda?
Jedna z moich pierwszych rozmów z Zuzą wyglądała tak:
Ja (do Jacka): Koty i jedzenie to najlepsze rzeczy na świecie! No i jeszcze jedna, ale nie mówię głośno przy dziecku.
Zuza: A ja wiem, co!
Ja: Co?
Zuza: Wstydzę się przy tacie.
Ja: To powiedz mi na ucho.
Zuza (na ucho): Seks!
I od tego momentu, jestem tego pewna, Zuza ma w głowie zakodowane, że może sobie ze mną na takie tematy swobodnie pogadać, o wszystko mnie zapytać, nawet jeśli wstydzi się spytać o to taty (choć zazwyczaj się nie wstydzi). Na początku naszej znajomości było mi z tym nieco niekomfortowo i z „trudnymi pytaniami” odsyłałam ją do Jacka, ale z czasem ogarnęłam temat… A raczej po prostu przyzwyczaiłam się do rozmów z dzieckiem na temat seksualności, co (rozmowy z dzieckiem, a nie seksualność!) przecież było dla mnie zupełną nowością. Ale jak już przywykłam, to dalej poszło z górki…
Temat edukacji seksualnej może wydawać się ciężki – ja za taki właśnie go miałam, póki nie zostałam macochą. W praktyce jednak nie taki diabeł straszny… Przynajmniej wtedy, gdy samemu ma się w miarę zdrowe podejście do kwestii seksualności. W końcu samemu trzeba ogarniać to, co chce się przekazać dziecku, prawda?
Seks to naturalna rzecz, to nic złego, żaden grzech. W żaden sposób więc nie sugeruj dziecku, że seks to grzech, coś złego, brudnego, wstrętnego, o czym się nie mówi! To, jak sądzę, naczelna zasada obowiązująca podczas rozmów z dzieckiem o seksie i korzystając z niej można już sobie wypracować fajny sposób edukowania potomka. Bo gdy nie strofujemy dzieciaka, gdy pyta nas o „te sprawy”, nie fukamy „dowiesz się, jak będziesz starszy” (i tak nie będzie czekać, dowie się od kolegów z klasy i z internetowych porno), tylko odpowiadamy tak samo jak na pytanie na każdy inny temat, to kodujemy mu w głowie nie tylko to, że seks to coś naturalnego, ale też, że zawsze może do nas bez skrępowania przyjść z pytaniem czy problemem, a my mu pomożemy. I wtedy też nie będzie przymusu uświadamiania dziecka, siadania razem sztywno z tekstem „dziecko, musimy porozmawiać…” i tłumaczenia z zażenowaniem, co i jak z tym seksem. Po prostu będzie to i dla dziecka i dla rodzica zupełnie naturalne. Dzięki temu nie wychowamy sobie syna, który wstydząc się kupić w aptece gumek, uprawia seks bez zabezpieczeń albo córki, która da sobie wmówić, że jak chłopak „tylko włoży na chwilę”, to to nie będzie seks i od tego nie można zajść w ciążę. Zresztą… czy ja Was muszę przekonywać o tym, że edukowanie seksualne dziecka jest potrzebne? To miał być przecież wpis o tym, jak edukować, a nie, po co edukować.
Wracając więc do tematu – jak mówić do dziecka o seksie, żeby dotarło? Kwestia doboru języka była dla mnie chyba właśnie najcięższą sprawą. W końcu nie można do małego człowieka mówić wulgarnie, potocznie (choć przed wulgarnymi i/lub potocznymi słowami go nie uchronimy, zawsze gdzieś usłyszy), ale też i nie operujmy terminologią naukową. Jak więc znaleźć złoty środek? Cóż, trzeba próbować metodą prób i błędów. Czasami, choć się bardzo chce, to bez potocyzmów się krótko wytłumaczyć nie da. Bywa. I co zrobić – wgłębiać się w długie obrazowe opisy? Wpadać w pułapkę, gdy każde kolejne zdanie będzie zawierało słowo, którego dziecko nie zrozumie i o nie zapyta? Trochę słaba opcja. Ja tak miałam na przykład, gdy Zuza zapytała o impotencję:
– A co to znaczy, że ktoś jest impotentem?
– To znaczy, że ma problemy z erekcją.
– Z czym?!
– No, że mu penis nie staje!
– Ahaaa!
A bywa i tak, że dziecko coś niby skuma, ale woli się upewnić i wtedy samo tego języka potocznego użyje (bo innego nie zna, bo na podwórku nie mówi się przecież „seks” ani „współżycie”, tylko „ruchanie”, a zamiast „seks oralny” – „robienie loda”). Mam wątpliwości, czy je wtedy strofować. W końcu, cholera, to tylko język, ważne, żeby się zrozumieć, a jeśli od czasu do czasu się użyje nawet takiego podwórkowego języka, to świat się nie zawali.
Kolejna sprawa, o jakiej, wydaje mi się, warto pamiętać w rozmowach z dzieckiem o seksie, to neutralny ton. Bo słabo jest przekazywać dziecku swoje uprzedzenia (potem, gdy już zacznie współżyć, może mieć problem ze swoją seksualnością, obawiać się, że coś z nim nie tak, skoro ma np. ochotę spróbować trójkąta), ale i słabo zachęcać je do seksu (w końcu wszystko w swoim czasie).
Jeśli dziecko nie pyta, ale my chcemy mu coś, co nam się wydaje istotne, dla jego rozwoju seksualnego, powiedzieć, to też róbmy to naturalnie, bez sztywniactwa, bez nadęcia. Ot, ważny temat – pornografia. W dzisiejszych czasach o dostęp do niej łatwo jak nigdy, więc dzieciarnia korzysta. A potem myśli, że jak facet tylko kobietę dotknie, to ta od razu robi się mokra, erekcja trwa godzinami, a do seksu analnego wystarczy wypiąć tyłek i penis wchodzi jak w masło. Dlatego ważne, by z tą dzieciarnią rozmawiać i o porno – uświadamiać, że to jest jedynie film, że rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Ja akurat miałam z Zuzą rozmowę na ten temat z jej inicjatywy, bo wspomniała mi jakoś mimochodem, że u niej w klasie większość dzieci ogląda pornosy, także jak ją odwiedzają, bo… ona im na to pozwala. Jeśli jednak dziecko samo nic na ten temat nie wspomni, to można samemu jakoś naturalnie zagaić, zapytać, a potem skierować rozmowę na pożądane przez siebie tory.
Temat edukacji seksualnej to temat-rzeka i mogłabym jeszcze pisać i pisać, ale sami powiedzcie – no kto by takiego tasiemca czytał? Najważniejsze kwestie i elementarne zasady (na które sama intuicyjnie wpadłam, bo żadnym ekspertem nie jestem przecież) chyba udało mi się przedstawiać. Teraz kolej na Was. Podzielcie się w komentarzach swoimi poglądami na temat rozmawiania z dziećmi o seksie i w ogóle szeroko pojętej edukacji seksualnej. Jestem ciekawa Waszego zdania i, nie kryję, mam nadzieję na ciekawą dyskusję.