JAK MÓWIĆ O WEGANIZMIE? JAK GO PROMOWAĆ?

O tym, jak znaleźć złoty środek w mówieniu o weganizmie i uświadamiać bez oszołomstwa i szczucia padliną.

Ponieważ weganizm w zdecydowanej większości przypadków bierze się z empatii, to ludzie, którzy na niego przeszli, czują się często w obowiązku uświadamiać innych. No i w porządku. Staranie się, by innych przekonać do swoich racji, do swoich poglądów, to nic nowego, tak naprawdę wszyscy to robimy. Tylko, że… w przypadku weganizmu przebiega to naprawdę BARDZO różnie. Bywa delikatnie, z wyczuciem, bywa całkiem racjonalnie, ale bywa i ze świętym oburzeniem i pluciem jadem na wszystkim wokoło, którzy żyją inaczej (takie zachowanie to zresztą temat na osobny wpis – na pewno kiedyś się za to wezmę!). Chciałoby się aż zaśpiewać – kto ma rację?

No i cóż, ja Wam się przyznam, że mam problem w odnalezieniu się w tym wszystkim. Hm, może nie dokładnie w odnalezieniu, ale w ustosunkowaniu się do tematu. Mam po prostu bardzo ambiwalentne uczucia względem uświadamiania i namawiania na weganizm osób na tzw. tradycyjnej diecie.

Oczywiście jako weganka czuję się w obowiązku, by działać na rzecz zwierząt, w ich imieniu (bo jak to jakiś trololo mięsożerca na fejsie napisał – one same nie strajkują!), a więc jak tylko mogę ograniczać ich krzywdę. Prócz tego, że sama nie wspieram tego okrutnego przemysłu, to wierzę, że mogę wiele zdziałać przez uświadamianie innych, jak to tak naprawdę wygląda (bo większość zwyczajnie nie zdaje sobie z tego sprawy, a i nie ma bodźców, by się w temat zagłębiać), a także przez pokazanie, że bez pokarmów odzwierzęcych da się żyć, a nawet, że jest to o wiele zdrowsze i często gęsto baaardzo smaczne rozwiązanie. Może i nie zbawię od razu całego świata i nie przekonam wszystkich znajomych, ale przecież wszystko zaczyna się od małych zmian. I nawet te małe zmiany robią różnicę. A jak się je zsumuje, to w sumie wychodzi na to, że wcale nie są takie małe.

Z drugiej jednak strony naprawdę nie chcę nikomu się wpieprzać z butami w jego talerz, nie chcę uświadamiać nikogo na siłę. Nie chcę być tym wege oszołomem, który robi wegańskiej społeczności czarny PR. A jak już powiedziałam, to jest temat niezwykle delikatny, i łatwo przedobrzyć, przesadzić i z „chciałem dobrze” wyjdzie jak zwykle. Nie chcę, by przez moje wpierdalanie się ktoś na zawsze zniechęcił się do tej diety i tego stylu życia. Irytuje mnie zresztą niepomiernie, gdy mięsożercy wsadzają mi nos w moją dietę i prawią swe mądrości (czyli zazwyczaj powielają mity). Nie chcę komuś robić tego samego. Poza tym pamiętam czasu, gdy sama byłam wszystkożercą, to było całkiem niedawno, i na swoim przykładzie doskonale zdaję sobie sprawę, że żadne uświadamianie na siłę nic nie zdziała. Tutaj potrzebna jest wola uświadamianego – taka osoba musi po prostu chcieć tego słuchać. Do weganizmu też trzeba, wydaje mi się, dorosnąć. Serio serio, to, że powiesz komuś, kto właśnie ze smakiem je mielonego kotleta, skąd ten kotlet się wziął, w jakich warunkach był jako zwierzę trzymany i jak traktowany, nie sprawi, że ta osoba nagle krzyknie „eureka!”, padnie Ci w objęcia i szlochając podziękuje za uświadomienie. To tak nie działa, niestety.

Ale jakoś wybrnąć z tego trzeba. Weganizm z powodów etycznych zobowiązuje. Jak więc znaleźć złoty środek, czyli uświadamiać, ale bez oszołomstwa i szczucia padliną? Cóż… Nie jest to takie hop siup, bo przecież różni są ludzie, różne mają priorytety, podejście do życia itp. – nie ma jednego uniwersalnego sposobu na rozmowę. Ale próbować zawsze można, byle z wyczuciem. Moja „baza” to rozmowy to zainteresowanie rozmówcy. Nie wyskakuję z tematem weganizmu niczym Filip z konopi, tylko czaję się na okazję. Na szczęście weganizm to temat mocno kontrowersyjny, ludzie nie ogarniają z czym to się je, po co i na co to komu, więc pytają bardzo chętnie, o co kaman. I tu właśnie wkraczamy. Ale, znów powtarzam, z wyczuciem! Nie rzucamy do razu w takiego pytającego osobnika zdjęciami z rzeźni, z ferm, nie bombardujemy go filmikami z cielakiem odciąganym od matki. Ja zazwyczaj na wstępie mówię, że uważam, że inne zwierzęta są równe ludziom, mają takie samo prawo do życia i dlatego nie chcę ich jeść, ale od razu również pokrótce wyjaśniam, jak ten przemysł okrucieństwa naprawdę wygląda, no i, rzecz jasna, podaję najbardziej do niektórych docierający argument o wpływie pokarmów odzwierzęcych na zdrowie. Cóż, empatia nie jest w modzie, więc argument ze zdrowiem zazwyczaj najbardziej działa (warto znać wyniki badań – jest ich naprawdę dużo – wskazujących na wyższość diety wegańskiej nad tradycyjną). Zresztą, gdy ktoś ze znajomych żali mi się na jakieś objawy chorobowe, zastanawiam się, czy nie jest to może spowodowane dietą (np. nabiał bardzo często przecież powoduje dolegliwości ze strony układu pokarmowego, więc jak ktoś się na to skarży sugeruję, by np. na tydzień-dwa zrezygnował z niego kompletnie i zobaczył, jak organizm zareaguje). O właśnie, skoro przy zdrowiu już jesteśmy, to znając naszych znajomych, możemy odpowiednio do nich te argumenty pro-wegańskie dobrać. Jeśli wiesz np. że ktoś empatią nie grzeszy, ale kocha sport i nałogowo się rusza, biega, wspina czy co tam jeszcze, to z pewnością zainteresuje go i być może ruszy i da do myślenia np. to, jaki mleko i w ogóle nabiał ma wpływ na kości… Mnie tak właśnie udało się przekonać jednego zatwardziałego mięsożercę, którego wegetarianie i weganie strasznie bawili.

Poza mówieniem o weganizmie, dobrze jest też wszystkożernym znajomym pokazać dietę wegańską w praktyce. Wszyscy (mówię tu o nas, wegańskiej sekcie!) przecież dobrze wiemy, jakie wspaniałe pyszności można wyczarować bez mięsa, nabiału i jajek. Jedna z moich koleżanek nie-weganek (jeszcze!) uwielbia na przykład nasze wypady na wege/vegan obiady (ale rym!) i co jakiś czas pisze do mnie „to kiedy idziemy do Złego Mięsa? a może teraz pokażesz mi jakąś inną wege knajpkę?” i z zaciekawieniem sprawdza w praktyce wegańskie przepisy, a potem chwali mi się, jaką zajebistą pastę do chleba zmajstrowała! Jak to mówią starzy ludzie, przez żołądek do serca, więc zamiast przekonywać, że weganie jedzą nie tylko trawę, dobrze poczęstować znajomych z pracy swoim popisowym daniem, zabrać przyjaciół na kawę z mlekiem ryżowym i tofurnik czy zorganizować wspólne wegańskie pichcenie!

Na szerszą skalę można też weganizm promować w internetach, docierając nie tylko do swoich znajomych, ale też do rzesz zupełnie obcych osób, np. takich, którym nieraz weganizm chodzi po głowie, ale nie mają pojęcia, od. czego zacząć, boją się, że nie podołają, albo też takich, które mają empatię na poziomie super ekstra, ale po prostu nikt im nie powiedział, że mleka krowa nie daje tak w prezencie specjalnie dla człowieka czy że kury, jak już przestaną być produktywne w dawaniu jajek, to tak czy siak kończą w rosole.

*

Takie właśnie sposoby promocji weganizmu ja sobie umyśliłam i stosuję, ale nie upieram się, że to jedyne słuszne metody. Bardzo chętnie przeczytam, jak Wy to robicie, albo jak Wy byście chcieli być przekonani! Piszcie więc w komentarzach!

[źródło tytułowego zdjęcia]