TWOJE PIENIĄDZE KREUJĄ RZECZYWISTOŚĆ

Nieważne, czy robisz to świadomie czy nie – swoimi ciężko zarobionymi (albo lekko wycyganionymi od rodziców) „głosujesz”. Kupujesz przecież czyjąś pracę, kupujesz czyjeś poglądy, kupujesz nawet czyjeś życie, a może raczej czyjeś cierpienie i śmierć.

Co masz na myśli, kiedy mówisz, że pieniądze mają władzę? Czy przypadkiem nie to, że dopiero mając miliony monet na koncie w banku (ewentualnie w skarpecie bez pary) możesz wszystko? Jeśli tak, to zdradzę Ci tajemnicę – wcale nie musisz być bogaczem, by za pomocą swoich pieniędzy sprawować władzę. Właściwie… może sobie tego nie uświadamiasz, ale już to robisz. Pieniędzmi kreujesz świat, w jakim chcesz żyć. Za pomocą pieniędzy manifestujesz swoje poglądy. Wreszcie – możesz nimi zmieniać świat. I, jak wspomniałam, nie musisz mieć milionów monet.

Nieważne, czy robisz to świadomie czy nie – swoimi ciężko zarobionymi (albo lekko wycyganionymi od rodziców) „głosujesz”. Kupujesz przecież czyjąś pracę, kupujesz czyjeś poglądy, kupujesz nawet czyjeś życie, a może raczej czyjeś cierpienie i śmierć. Oczywiście, można pieprzyć, że jako jednostka w skali całej ludzkiej populacji nie za wiele zdziałasz, niczego nie zmienisz… Ale to bzdury. Takie pojedyncze i często nawet niewiedzące o sobie wzajemnie jednostki tworzą grupę, nierzadko bardzo liczną i mającą mimo wszystko realny wpływ na rynek. Z drugiej strony, nawet gdybym ja jako jednostka była jedyna taka ze swymi poglądami na świecie i faktycznie nie miała żadnego wpływu na kreowanie rzeczywistości, to wspierając jedynie takie inicjatywy, które wydają mi się etycznie, mam chociaż czyste sumienie – to dla mnie naprawdę dużo.

Gdy to piszę, trochę mi głupio, bo przecież Ameryki nie odkryłam, ale jednak rozglądając się dookoła widzę, jak często konsumpcja bywa bezmyślna, zupełnie bezrefleksyjna… I chciałabym chociaż garstce osób przypomnieć, że ich pieniądze naprawdę mogą zrobić coś dobrego, nawet jeśli nie zostaną wpłacone na cele charytatywne, a jedynie wydane na zwyczajne codzienne zakupy.

Jako konsument nie jestem święta i dobrze o tym wiem. Wciąż zdarza mi się czasami kupić kosmetyki testowane na zwierzętach czy taniochę „made in China” (robię to nieświadomie, z niewiedzy czy w pośpiechu, choć wiem, że dla zwierzaków i ludzi pracujących za miskę ryżu nie ma to żadnego znaczenia), ale mimo wszystko staram się być konsumentem coraz bardziej świadomym. Moja filozofia kupowania jest prosta – po pierwsze nie wspierać cierpienia. Nieważne, czy to chodzi o ludzi pracujących na skraju psychofizycznego wyczerpania (oczywiście, nigdy do końca nie wiadomo, w jakich warunkach tak naprawdę zostały wyprodukowane nasze nowe buciki czy szczoteczka do zębów, ale spośród szczątkowych informacji, jakie posiadamy, można wybrać bardziej etyczne opcje) czy o zwierzęta hodowane zazwyczaj w skrajnie nieludzkich warunkach albo torturowane (inaczej się tego nazwać nie da) w imię przetestowania nowego super ekstra tuszu do rzęs. Po prostu nie mam zamiaru brać udziału w takich procederach, a kupując produkty pochodzące z takich źródeł przecież przyczyniam się do nich. Jeśli z takich rzeczy zrezygnuję ja, zapewne niewiele to zmieni poza tym, że mi zapewni spokojny sen. Ale jeśli z takich produktów zrezygnuje tysiąc osób, a co za tym idzie spadnie popyt, to zaczyna mieć już jakieś znaczenie. Ładnie pokazują to dane dotyczące coraz popularniejszego wegetarianizmu i spadku sprzedaży mięsa (zapytajcie doktora Google!). A jeśli sprzedaż spada, cóż, przedsiębiorcom nie kalkuluje się utrzymywać produkcji na tym samym poziomie i narażać się tym samym na straty. To tylko taki najprostszy przykład… Dlatego wierzę, że mój początkujący weganizm, poświęcanie czasu na czytanie składów, wertowanie stron z informacjami o firmach testujących kosmetyki i staranie się być na bieżąco z niusami na temat wykorzystywania pracowników do granic możliwości i inne działania mają sens.

*

Podobało się? W takim razie polub mnie na fejsbuku i zaobserwuj na bloglovin, aby nie przegapić kolejnych wpisów!