
TO W KOŃCU SZUKAĆ TEJ MIŁOŚCI CZY NIE?
Peanów w stylu „szukaj miłości za wszelką cenę, bo bez tego nie ma życia” tu nie uświadczycie, więc możecie na spokojnie czytać, bez obaw, że w pewnym momencie zbierze Wam się na wymioty!
Jak wiecie (albo i nie), jeszcze do niedawna, po zakończeniu mojego pierwszego związku „na poważnie”, byłam zatwardziałą singielką, na dodatek deklarującą, że przez najbliższe kilka lat nie chcę wdawać się w żadne związki… A dziś mam całkiem udany związek, mieszkam z moim partnerem i widząc staruszków trzymających się za ręce (czy Was też ten widok rozczula?), mam nadzieję, że też w ten sposób z Jackiem skończymy (nooo jemu to niewiele brakuje w sumie, bo nie jest pierwszej świeżości, hehe). I taka właśnie ja chce Wam tu się mądrzyć o tym, czy szukać miłości czy nie. Ale spokojnie, postaram się podejść do sprawy racjonalnie! Peanów w stylu „szukaj miłości za wszelką cenę, bo bez tego nie ma życia” tu nie uświadczycie, więc możecie na spokojnie czytać dalej, bez obaw, że w pewnym momencie zbierze Wam się na wymioty!
Miłość, jak już nieraz zaznaczałam, to fajna sprawa, a jeśli wzajemna i jeśli związek udany, to już w ogóle super. Przyjemnie jest mieć kogoś do kochania; kogoś do zasypiania razem; kogoś, komu można gotować obiadki albo wręcz przeciwnie – kto nam ugotuje obiadek. Tu w ogóle przypomnijcie sobie, co lubicie robić ze swoim partnerem lub co myślicie, że fajnie by było robić z potencjalnym partnerem. Ogółem to uważam, że miło jest być zakochanym i z kimś tworzyć związek, ALE do tego trzeba jakoś dojść, bo nie sztuka kogoś poznać i rzucić się od razu na głęboką wodę – sztuka poznać kogoś wartościowego, z kim stworzy się dobry związek, na partnerskich zasadach. A najlepszą, moim skromnym zdaniem, drogą do tego, by się zakochać i stworzyć z kimś udany związek jest… nauczenie się być szczęśliwym samemu, pokochanie stanu singla.
Już tłumaczę, o co chodzi.
Człowiek, który desperacko pragnie miłości i wyobraża sobie, że nie może bez niej żyć, że zginie śmiercią marną bez swojego ukochanego, nie będzie w związku postępował w porządku wobec siebie – będzie się podporządkowywał partnerowi, by tylko go przy sobie zatrzymać. To nie musi być wcale takie podlizywanie się i służalczość na co dzień – może się to objawiać w chwilach konfliktów, kryzysów czy po prostu w momentach potencjalnego zagrożenia (słowo-klucz: zazdrość), kiedy nagle do takiego człowieka dociera, że związek sam z siebie nie będzie trwał wiecznie, że może w jakimś momencie się rozpaść… I w takich momentach desperatowi niewyobrażającemu sobie życia bez partnera włącza się tryb „super-miłość” – nawet jeśli uważa, że partner zachował się nie w porządku, nawet jeżeli ten partner traktuje go jak śmiecia i w ogóle nie przyjmuje do wiadomości, jakim jest gnojem, to człowiek-desperat wbrew sobie robi wszystko, by było okej, by partnera zatrzymać. A to przecież zupełny brak szacunku do samego siebie! Co więcej – partner-gnój dostrzeże taką sytuację i bardzo prawdopodobne, że będzie to wykorzystywać w przyszłości. Been there, done that.
Człowiek, który natomiast nauczył się być sam i który szanuje siebie i kocha, zdaje sobie sprawę, że sam, bez pary, również jest w pełni wartościowy. On nie da sobą szastać za byle ochłap uwagi, byle ułudę miłości. On wie, ile jest wart i jeśli już wejdzie w związek, bez tej desperackiej potrzeby miłości, to będzie starał się, by ten związek był na równych zasadach, gdzie obie osoby dają i biorą, gdzie obie osoby szanują się wzajemnie, a w razie konfliktu nikt we łzach nie przeprasza i nie błaga, by znów było cudownie, tylko się rozmawia na temat konfliktu i się dogaduje… albo nie – wtedy się rozstaje w pokoju, bo widocznie nie dograliście się tak, jak byście tego chcieli.
Człowiek, który nauczył się być sam i szanuje siebie i kocha, jest ze sobą szczęśliwy i wcale już do szczęścia nie potrzebuje związku. Oczywiście, nie musi wcale nagle stawać się zatwardziałym singlem i deklarować, że nigdy więcej żadnych bliskich relacji, ale też nie będzie szukał związku na siłę. Być może będzie poznawać nowych ludzi, rozglądać się wokół siebie uważniej, myśląc, że miło byłoby stworzyć z kimś fajny związek, ale nie będzie cisnąć na siłę w tym kierunku, bo wie, że nie w tym rzecz.
Czy więc szukać w końcu tej miłości czy nie? Cóż, osobiście – nie polecam. Tak jak napisałam, polecam najpierw pobyć trochę samemu, poznać się bardziej, polubić, nauczyć się spędzać czas samemu (oczywiście, nie cały, przecież każdy ma jakąś rodzinę, przyjaciół, z którymi też spędza się czas). A jeśli już troszkę Wam się ta samotność znudzi, to może niezobowiązujące randki rozwiążą sprawę? Niezobowiązujące niekoniecznie oznacza zakończone niezobowiązującym seksem, ale po prostu takie bez spiny, czy coś się z tego wykluje. Ja chodziłam na randki z… chłopakami z internetów (aaa, muszę w końcu walnąć o tym osobny wpis, bo to ciekawy temat!). Wcale nie miałam ochoty na związek, spotykałam się z każdym raz czy dwa na kawie albo na spacerze, gadaliśmy, śmialiśmy się, szukając jakiejś wspólnej płaszczyzny porozumienia, ale nie było w tym nic desperackiego, raczej po prostu ciekawość nowych znajomości, niekoniecznie seksualnych czy romantycznych. I w ten właśnie sposób w końcu poznałam Jacka, z którym po prostu tak jakoś wyszło. Jedna wspólna noc rozciągnęła się na cały przedłużony weekend, który… przedłużył się jeszcze trochę bardziej i w sumie trwa już ponad pół roku. Dlatego też na własnym przykładzie, polecam zamiast spinać poślady rozkminiając, czy człowiek, z którym właśnie po raz pierwszy pijesz w kawiarni kawę, może być tym jedynym, skupić się raczej po prostu na dobrej zabawie, przyjemnej rozmowie, małym flircie… A jeśli ma coś wyjść, to wyjdzie samo., tak naprawdę bez względu na to, czy szukasz miłości czy nie…
No więc nie. Nie szukać! Jak ma coś być, to samo wyjdzie (możesz odrobinę dopomóc, ale, do cholera, bez desperacji!), a jeśli nie ma być, to wchodzenie w związki, które się z wielkim hukiem szybko kończą, nic nie pomoże, bo i tak umrzesz samotnie, sorry.