
NIE MUSISZ BYĆ NAJLEPSZA, CZYLI JAK NIE WPAŚĆ W PUŁAPKĘ STRESU?
Wysokie ambicje, wielka aktywność, chęć zrobienia, zobaczenia i przeżycia jak najwięcej, usilnie staranie się, by pogodzić tysiąc kobiecych ról i dać z siebie 150% w każdej z nich… Znasz to?
Dziś nie będzie za wiele moich przemyśleń, za to będzie o książce, która była dla mnie kubłem zimnej wody, gdy ze stresu bolał mnie brzuch, byłam przygnębiona i ciągle zmęczona, senna, bez sił, mimo, że się raczej wysypiałam, gdy dopadały mnie ni stąd ni zowąd irracjonalne lęki. Nie przyszło mi nawet do głowy, żeby szafować tak poważnym słowem, jak „choroba stresowa”, a jednak… Ale o tym za chwilę.
Książka nosi wdzięczny i wiele mówiący tytuł „nie musisz być najlepsza”, ale nie bójcie się – to nie poradnik. To coś z pogranicza psychologii i socjologii, ale napisane w przystępny sposób, z ledwie malusieńką domieszką poradnika (bo pod koniec każdego rozdziału, w którym czytelniczka dostaje jak obuchem po łbie solidną porcją wiedzy, jest podsumowanie z poradami, jak uniknąć tych niefajnych rzeczy, o których był rozdział).
„Nasze siły łatwo się wyczerpują w nieustannie zmieniającej się rzeczywistości. Poprzeczka ciągle przesuwa się coraz wyżej, zarówno w pracy, jak i w życiu prywatnym, a wszystko toczy się o wiele za szybko. Ludzie, którzy próbują dotrzymać kroku temu rozpędzonemu światu, często mają wrażenie, że siedzą na karuzeli, która kręci się bez względu na to, czy tego chcą, czy nie.”
Znacie to uczucie?
Czy to chodzi o pracę, czy o pasje, czy godzenie życia zawodowego z prywatnym, odnoszę wrażenie, że wywieramy na sobie presję, by w każdym tym obszarze działać na największych obrotach. Żeby wykorzystać każdą minutę. Bo leżenie do góry brzuchem to przecież marnotrawstwo. Bo życie jest takie krótkie, trzeba je wykorzystać. Trzeba się realizować, spełniać marzenia, osiągać sukcesy i być aktywnym. Nie ma czasu, żeby odpocząć, skoro tyle się dzieje i zawsze się znajdzie coś do zrobienia. Sama do niedawna wychodziłam z założenia, że skoro jeszcze mam czas na sen, to kolejne zajęcie w swój rozkład dnia wcisnę, najwyżej będę mniej sypiać, i problem z głowy! Okazuje się, że takie myślenie to właśnie pułapka. Psychoanalityczka Maria Yassa przyrównuje nawet sposób myślenia, że możemy wszystko, jeśli tylko się mocno postaramy, do faszyzmu, bo to oznacza głęboką pogardę dla ludzkiej słabości… Poza tym, prowadzi na manowce, to prosta droga do tego, żeby organizm się zbuntował!
Pomyśl o wszystkich swoich zajęciach. Pracy, hobby, zajęciach domowych. Wylicz sobie to wszystko w myślach. Trochę tego jest, prawda? Ile czasu na to poświęcasz? Czy nie przypadkiem cały czas, jakim dysponujesz pomiędzy pobudką a ułożeniem się do snu? Czy znajdujesz w ciągu dnia czas, żeby odpocząć, wyluzować, zwolnić tempo?
Ja do niedawna tak właśnie żyłam – w ogromnym pędzie, starając się upchnąć w ciągu dnia jak najwięcej – praca, blog, bieganie, nauka języka, ogarnianie domu, związku i dziecka, działanie w organizacji pozarządowej… Byłam pewna, że to tylko kwestia organizacji czasu, żeby to wszystko ze sobą połączyć! Wiem, że to dziś bardzo popularny pogląd. Niestety, to totalny bullshit. Jeśli weźmiesz na siebie zbyt dużo, to nawet będąc mistrzem zarządzania czasem, nie ogarniesz wszystkiego i nie będziesz w stanie dać z siebie 100% na każdym froncie. A nawet jeśli jakimś cudem Ci się to uda, to raczej długo tak nie pociągniesz. Sory, taki mamy organizm. Ja też bardzo żałuję, że on potrzebuje odpoczynku… A gdy tego odpoczynku zabraknie i gdy ten brak zacznie się nawarstwiać, to zaczną się schody. Wtedy wystarczy nawet jedno potknięcie, aby wszystko posypało się jak domek z kart i doszło do załamania.
Z pojęciem stresu zawsze kojarzyły mi się sytuacje raczej trudne do ogarnięcia – trudna ciężka praca, o której myślenia nie sposób wyłączyć, śmierć kogoś bliskiego, poważna choroba. Coś, co trudno jest przeżyć, opanować. A tu figa! Bo okazuje się, że takie skrajne sytuacje wcale nie są potrzebne. Bo stres można określić po prostu jako „zachwianie równowagi między wymaganiami wobec organizmu i jego możliwościami, między wysiłkiem i zasobami sił.”, a że aktywne życie musi być równoważone odpowiednią ilością odpoczynku, to o chorobę stresową w dzisiejszych czasach nietrudno.
Kiedy nasz organizm znajduje się w stanie zachwiania tej równowagi wymagania-możliwości, to aktywuje sobie taki fajny program – reakcje stresowe. Przydaje się on, gdy faktycznie jesteśmy w stanie zagrożenia, ale uruchamiany zbyt często prowadzi do nieuchronnych problemów ze zdrowiem. Gdy bowiem człowiek znajduje się w sytuacji stresowej, uruchamia się u niego jeden z dwóch programów – walki lub ucieczki. Jak łatwo się domyślić, po to, by walczyć z zagrożeniem lub czym prędzej wziąć nogi za pas i się od niego oddalić. Gdy mamy do czynienia z zagrożeniem, organizm mobilizuje się na maksa do walki lub ucieczki. W sytuacji zagrożenia, cała energia idzie na tę cholerną walkę lub ucieczkę. W takiej chwili przestają działać układy czy organy, które w tym działaniu nie są potrzebne. Nagle więc wyłącza się układ rozrodczy czy trawienny. Zapewne już sami wpadliście na to, że to nie jest dla organizmu dobre, jeśli nie jest naprawdę konieczne. A zazwyczaj w codziennych sytuacjach stresowych nie jest – program reakcji stresowych został stworzony po to, żebyśmy mogli przetrwać najtrudniejsze chwile w życiu… Może jednak być gorzej. Jeśli organizm wyczai, że ani walka ani ucieczka nie ma sensu i nijak problemu generującego stres nie da się rozwiązać, włącza program… udawania martwego. To te momenty, gdy człowiek wobec napotkanego problemu czuje się tak bezradny, że aż popada w przygnębienie i otępienie. Objawia się to tym, że… jest tak zmęczony, że nie potrafi odpocząć. Nawet jeżeli dużo sypia, to mu nie pomaga, to zmęczenie nie przechodzi. „Udając martwego, po prostu się wyłączamy. Jeśli znajdziemy się w tej sytuacji, bierność i przygnębienie mogą się utrzymywać bardzo długo (…)”. Aż ciężko uwierzyć, że sami możemy się do takiej sytuacji doprowadzić i że „wystarczy” do tego bycie zbyt aktywnym! A jednak!
Pierwsze sygnały ostrzegawcze, że nasz organizm ma dość szybkiego tempa życia i że potrzebny mu wreszcie odpoczynek i zwolnienie tempa (nie muszą wystąpić wszystkie , rzecz jasna)
- problemy z zasypianiem, niespokojny sen, często budzenie się w nocy, koszmary, wczesne przebudzenia, ogromne potrzeby snu
- nadaktywność, trudności z odpoczywaniem,, niepokój
- irytacja, agresja, strach, lęk
- natłok myśli, problemy z koncentracją, luki w pamięci
- kołatanie serca, problemy gastryczno-jelitowe, napięcie mięśni
Been there, done that. Nawet jeśli wystąpi tylko nikła część objawów, to strasznie niefajne i nikomu tego nie życzę. A pomyśleć, że nawet nie muszę życzyć, bo ludzie sami się w takie stany wpędzają. Głuptaski!
A co, gdy tempa jednak mimo wszystko nie zwolnimy? No, nie będzie za wesoło. Skutki, jakie może pociągać za sobą nadmierna aktywność nierównoważona odpoczynkiem, czyli „zwyczajne” życie w szybkim tempie, to:
- problemy ze snem, nieograniczona wręcz potrzeba snu
- brak ochoty na seks, utrata zdolności współżycia płciowego, spadek kobiecej płodności
- problemy z pamięcią i koncentracją (mogą być tak duże, że np. traci się poczucie czasu lub przestrzeni)
- zakłócenie podstawowych funkcji organizmu – np. kontrolowania temperatury, funkcji jelitowo-żołądkowych, bilansu płynów. Może to skutkować np. biegunkami lub zaparciami, bólami żołądka, problemami z oddychaniem, bólami z piersiach…
- skurcze mięśni, drżenie lub paraliż
- przewrażliwienie, bardzo gwałtowne huśtawki nastrojów, poważne problemu lękowe mogące nawet prowadzić do ataków panicznego strachu
- przygnębienie, smutek, wypalenie, finalnie nawet depresja
Pierwszym najważniejszym krokiem, by przeciwdziałać chorobie stresowej, w którą się sami wpędzamy, to zdanie sobie sprawy z tego, co robimy. Nie rzucanie się na główkę w wir wydarzeń. Psychologie i psychoterapeuci polecają metodę zwaną uważnością, inaczej świadomą obecnością. Uważność to sztuka interpretacji tego, co się wokół nas dzieje i jak na to reagujemy. „Jeśli skupimy się na tym, co się dzieje, wcześniej stwierdzimy, co nas stresuje i nauczymy się rozpoznawać oznaki nadciągającego stresu.” 4 kroki uważności to:
- zatrzymanie się – obecność tu i teraz.
- obserwowanie – bez natychmiastowego rzucania się w wir wydarzeń, to może być najtrudniejsze, zwłaszcza jeśli jesteś osobą przyzwyczajoną do działania.
- zaakceptowanie
- odpowiedzenie na sytuację lub nie
*
Bardzo mocno streściłam Wam całą książkę, ale polecam przeczytać, bo jest tam jeszcze pierdyliard innych ciekawych i z pewnością bardzo przydatnych informacji, na podstawie których można sobie ładnie zanalizować swój styl życia i trochę się ogarnąć (jak mówi Biblia, kto jest bez stresu, niechaj pierwszy rzuci kamień… czy jak to tam szło). Dużo jest tam danych z socjologicznych badań (co prawda nad społeczeństwem szwedzkim, ale wydaje mi się, że spokojnie można to odnieść i do naszej polskiej rzeczywistości), które pokazują, jak to naprawdę w życiu wygląda – ten cały stres, rozdarcie kobiet między tysiącem ról, jakie są im narzucane i jakie one same sobie też narzucają, ten pęd życia i jego wpływ na stan psychiczny i fizyczny człowieka. Kurczaczek, nie jestem w stanie napisać tego wszystkiego, co tam mądrego wyczytałam, bo nikt by takiego tasiemca nie czytał (ręka w górę, jeśli dobrnęliście aż tutaj!), poza tym nie zdążyła bym do jutra (dziś minął mi termin w bibliotece, a książkę już, oczywiście, ktoś zaklepał, więc nie mogę przedłużyć, smuteczek, zrobiłabym drugą część wpisu, a może nawet i trzecią!) a zresztą… macie książkę. Ją poczytajcie!