NIE MOŻNA MIEĆ WSZYSTKIEGO (I TO JEST OKEJ)
A ja myślałam, że można. Myślałam, że doskonała organizacja czasu „rozciągnie” moją dobę. Zapewniałam siebie o tym tak długo, aż wreszcie uwierzyłam… I się sparzyłam.
Uwierzyłam w to, że jestem człowiekiem robotem, który po przespaniu pięciu czy sześciu godzin potrafi cały dzień pracować na najwyższych obrotach, godząc przy tym wiele ról i jeszcze znajdując czas na relaks, na wieczorne sam na sam z książką.
Sama siebie wpędziłam w pułapkę.
Od jakiegoś czasu mam okropne bóle brzucha, które utrudniają mi normalne funkcjonowanie, i wahania nastroju. Nie jestem chora, to nie PMS, ani też menstruacyjne bóle czy doły. Musiałam trochę się nad tym zatrzymać, ale teraz już wiem – mój organizm daje mi znać, żebym wrzuciła na luz. I nawet nie wyobrażacie sobie, jak trudne jest, by go posłuchać. Ale tak naprawdę posłuchać – odpuścić sobie i nie mieć z tego powodu wyrzutów sumienia. To trochę błędne koło, bo gdy sobie odpuszczam i zamiast odhaczać kolejne pozycje z „to do” list, to mam sobie za złe, że marnuję czas, kalkuluję w głowie, ile w tym czasie mogłabym zrobić i… znów się źle czuję, nie tylko psychicznie.
Wiem, jak wiele ma świat do zaoferowania. Wiem, że jest tyle wspaniałych i ciekawych rzeczy, które można robić. I tylu cudownych ludzi, z którymi można spędzać czas albo dopiero ich poznać. I ja bardzo chciałabym tego wszystkiego, już, teraz, zaraz! Chciałabym robić jak najwięcej, by w jak najkrótszym okresie czasu jak najwięcej się nauczyć, jak najwięcej przyswoić, poznać, zasmakować, zobaczyć. Taki apetyt życia, taka motywacja do działania to wspaniały „dar” i wiem, że nawet wiele osób mi zazdrości tego, że po prostu, jak to mówią, mi się chce. Niektórym przecież trudno się choćby zwlec z kanapy, a co dopiero pomyśleć o ogarnięciu tylu rzeczy, ile robię ja. Jednak jednocześnie ta super motywacja do działania jest moim przekleństwem, bo nie pozwala się zatrzymać, nie pozwala mi tak naprawdę na dobre odpocząć, olać wszystko bez wyrzutów sumienia, choć raz na tydzień spać do oporu (kiedyś potrafiłam raz na tydzień przespać i 15 godzin!) albo zająć się czymś totalnie bezproduktywnym. To, niestety, nie jest normalne, to nie jest zdrowe. We wszystkim wszak trzeba mieć umiar, a ja go nie znajduję. Koszty alternatywne mnie przerastają, zatruwają mi głowę, doprowadzają do choroby.
Rada z cyklu „musisz po prostu wyluzować” niewiele mi daje, bo… ja właśnie nie potrafię wyluzować, ja nie wiem, jak mam to zrobić, żeby nie mieć wyrzutów sumienia, żeby nie dręczyć się myślami, co w tym czasie mogłabym zrobić (pobiegać, poćwiczyć szycie, pouczyć się norweskiego, popracować, popisać, poszukać nowej pracy, pomalować wreszcie rower, czytać jeszcze więcej i jeszcze szybciej, albo i spotkać się z dawno niewidzianymi przyjaciółmi lub spędzić więcej czasu z Jackiem). A nawet jeśli jakimś cudem mi się uda faktycznie na chwilę trochę sobie odpuścić i np. zalec w łóżku z książką na totalnym chilloucie, to na sam koniec te trujące myśli i tak mnie dopadają, wskazując na to, czego przez ten wyluzowany czas nie zrobiłam, a przecież mogłam.
Po co Wam o tym wszystkim piszę?
Po to, żeby Wam pokazać, jak ważna jest równowaga między odpoczynkiem a działaniem.
Po to, żeby Wam powiedzieć, że może to wcale nie odhaczanie celów z listy jest najważniejsze, ale cieszenie się każdym momentem ich realizowania, ta prawdziwa satysfakcja, że robimy to tu i teraz, a nie dopadająca nas z nagła myśl, że robimy to, byle mieć to już wreszcie z głowy (a jak się usilnie dąży, by to odhaczyć, to tak się w końcu dzieje, pasja przestaje sprawiać frajdę i staje się tylko kolejnym punktem na liście, a to naprawdę naprawdę smutne!).
Po to, żeby dać Wam znać, że nie można mieć wszystkiego – być jednocześnie pracownikiem roku, idealną partnerką, wspaniałym rodzicem, przyjacielem, aktywistą, blogerem i kim tam jeszcze. I to jest okej. W niektórych dziedzinach wystarczy, gdy będziemy „tylko” dobrzy, a i świat się nie zawali, gdy niektóre czasami zaniedbamy. Aspirowanie do bycia perfekcyjnym w każdej dziedzinie życia jest po prostu niezdrowe – jestem pewna, że psychosomatyczne bóle brzucha i wahania nastroju to zaledwie zalążek problemów ze zdrowiem, do których takie pragnienie perfekcji może doprowadzić (ale nie mam zamiaru się o tym przekonać).
Wreszcie po prostu po to, żebyście nie brali ze mnie przykładu i nie brali na siebie tylu zadań, ról, pasji naraz. Bo nawet jeśli będą to same rzeczy, które sprawiają Wam radochę max, to przy ich ogromnym natłoku w końcu przestaną, w końcu Was wypalą, wyczerpią Wam psychiczne baterie.
PS. Proszę, tylko nie piszcie, że #problemypierwszegoświata. Ja wiem, że są tacy, co mają w życiu o wiele gorzej. Niestety, to ani trochę nie poprawia mojego stanu psychofizycznego. (Poza tym i tak trudno mi było się przyznać do tego wszystkiego – nikt nie chce pokazywać swoich słabości, wiadomo).
*