MÓJ PIERWSZY TATUAŻ, CZYLI JAK TO SIĘ ZACZĘŁO

Pamiętam, jakby to było dziś – moje pierwsze tatuowanie. Zimny grudniowy dzień 2008 roku. W szkole siedziałam jak na szpilkach, bo od razu po lekcjach miałam się stawić w studiu… Nie mogłam się doczekać.

Ale może od początku… Tatuaże podobały mi się, odkąd pamiętam. Za dzieciaka przyklejałam sobie kalkomanie z gum i już wtedy marzyłam, żeby kiedyś pokryć swoje ciało prawdziwymi tatuażami.

Pierwszy tatuaż wyszedł w sumie niespodziewanie, spontanicznie. Miałam 19 lat, byłam jeszcze w liceum, w klasie maturalnej. Mój ówczesny chłopak umawiał się akurat na dzierganie łydki i zaproponował, że w ramach mikołajkowego prezentu zafunduje tatuaż również mi. To miało być coś małego, wiesz, żeby nie kosztowało milionów monet. A ja kompletnie nie miałam pomysłu na coś małego, chciałam panterkę! Nie ma tu żadnej filozofii ani żadnego ukrytego drugiego dna, nie uważam, że tatuaże mają nieść za sobą jakieś przesłanie. Dla mnie to przede wszystkim ozdoba. A wzór panterki lubiłam i wciąż lubię. Do tego, by się nim ozdobić na stałe zainspirowała mnie chyba Ala Wrona znana w internetach pod pseudonimem heartcore – miała wytatuowaną panterkę na ramieniu. Tak mi się teraz wydaje, że to od niej niecnie mój wzór zgapiłam.

Był koniec listopada. Byłam akurat z tym moim chłopakiem na jakimś koncercie w Łykendzie. I był tam też Sławek, znajomy tatuażysta mojego byłego. Radość ma była przeogromna, gdy eks podszedł do mnie i powiedział, że gadał ze Sławkiem i jakoś się po znajomości ugadali na rabat, więc będę miała tę swoją panterkę. Termin – 12 grudnia. Najpierw ja, od razu po lekcjach, a potem były.

Nadszedł grudzień. Rozmawiałam z Rodzicielką przez telefon:

– Za tydzień się dziaram.

– Co to znaczy?

– No, że robię sobie tatuaż.

– Przestań… Proszę Cię…

No i wreszcie nastał ten dzień. Z plecakiem na plecach pognałam na tramwaj, a gdy dotarłam na docelowy przystanek, zadzwoniłam do ówczesnego chłopaka, by mnie poinstruował, gdzie dokładnie mieści się to Studio Manta (wtedy było jeszcze na Kromera). Nieźle było zakamuflowane – mały pokoi za jakąś kosmetyczką czy innym fryzjerem. Dotarłam, ściągnęłam koszulkę, a tatuażysta wydrukował wzór i przerysował go na moją skórę. Obejrzałam w lustrze, zaaprobowałam i przystąpiliśmy do dzieła. Pamiętam, że zaskoczyło mnie nieco to uczucie maszynki jeżdżącej po ciele, ale nie był to jakiś koszmarny ból. Było całkiem do zniesienia. Najbardziej bolało, gdy musiał wjechać mi na mostek, ale zniosłam to dzielnie. Zresztą do dziś tatuowanie przeżywam bardzo spokojnie – nie jęczę z bólu, nie robię min czy czegokolwiek, co mogłoby świadczyć o tym, że boli. Pamiętam jednak, że wypytywałam Sławka o reakcje innych ludzi na tatuowanie. W ogóle ucięliśmy sobie miłą pogawędkę, potem przyjechała moja przyjaciółka, akurat gdy kontury były skończone. Pogadałyśmy, porobiła kilka zdjęć, i zwiała. Byłam coraz bardziej zmęczona i głodna, więc gdy po prawie trzech godzinach panterka była skończona, moja radość była przeogromna – zarówno dlatego, że efekt bardzo mi się spodobał, jak i dlatego, że w końcu mogłam się stamtąd zwinąć i coś przekąsić. Na pożegnanie Sławek posmarował mi tatuaż, owinął folią i poinstruował, jak go pielęgnować.

Tak bardzo cieszyłam się z tego, że w końcu sobie coś wytatuowałam, o czym przecież marzyłam, że nawet mi do głowy nie przyszło zastanawianie się, jak zareagują inni. W szkole, oczywiście, wzbudziłam zainteresowanie, a w domu, oczywiście, niezadowolenie. Gdy przyjechałam do rodziców na święta, Rodzicielka podeszła spytać, czy w końcu to zrobiłam. Odpięłam kilka guzików koszuli, z dumą prezentując swoje cudo (w sensie tatuaż, nie cycki, choć to też są cuda), a ona rzekła tylko słabym głosem „okropne…” i… poszła donieść Ojcu Biologicznemu.

W tym roku minie 6 lat od mojego pierwszego dziergania, a panterka wciąż wzbudza zainteresowanie – największe moich lekarzy. Za każdym (and I mean it!) razem zapytują, czy to prawdziwy tatuaż. Troszkę to już nudne i irytujące, ale mimo wszystko nie żałuję. A jeśli kiedykolwiek pożałuję (w co wątpię, ale kto wie), to na swoją kolej czeka jeszcze tysiąc pięćset sto dziewięćset pomysłów na kolejne tatuaże – zrobi się cover up i po problemie!

A jaka jest historia Twojego pierwszego tatuażu? Albo o jakim dopiero marzysz? Podziel się tym w komentarzu!

*

Podobało się? W takim razie polub mnie na fejsbuku i zaobserwuj na bloglovin, aby nie przegapić kolejnych wpisów!