FUCK OFF, GRAMMAR NAZI!

Nie trafia mnie szlag, gdy ktoś mówi „nie włanczaj”albo „poszłem” (trafia mnie, ale tylko taki maciupki, gdy słyszę, jak ktoś mówi „weznę”, ale to takie moje jedno małe zboczonko). Nie zgrzytają mi w uszach błędy językowe. Nie załamuję rąk nad kondycją językową polskiego społeczeństwa. Po prostu… nie bolą mnie czyjeś błędy.

Nie wynika to z faktu, że sama robię błąd za błędem, bo nie robię (hehe, no dobra, z „włanczać” czasem mi się omsknie, na innych głupotkach też mnie czasem można przyłapać), nałogowe czytanie książek swoje robi. Wcale też błędów nie pochwalam, ale i nie potępiam. Po prostu… wychodzę z założenia, że dopóki się rozumiemy, to jest okej, bo najważniejsza funkcja języka zostaje spełniona. Co ciekawe, językoznawcy też wychodzą z takiego założenia (więc misie pysie, które już już zacierały swoje misiowe łapki, by napisać „nie mów mi, co mam robić”, niech je na razie opuszczą). Już na wstępie naprawdę dobrej książki o tym, jak się powinno mówić, „Wszystko zależy od przyimka” czytamy:

(…) moi Znakomici Rozmówcy sugerują w tej książce, że mówienie powinno być naturalne; (…) gdy otwierasz usta, wówczas jakbyś słyszał gwizdek sędziego i grasz, a nie dumasz w rogu boiska nad możliwościami taktycznymi.

(Proszę, nie każcie mi szukać odpowiednich fragmentów, w których Miodek, Markowski, Bralczyk to sugerują – jeśli jesteście ciekawi, po prostu przeczytajcie książkę!!!)

Poza tym uważam, ze zazwyczaj poprawianie czyichś błędów to nie poprawianie wynikające z dobrej woli, ale zwyczajnie wytykanie czy wręcz wywyższanie się. Często gęsto wynika to z egoizmu, a nie z altruistycznego pragnienia, by nasz rozmówca się poprawił i odtąd mógł zachwycać innych swą piękną hiper poprawną polszczyzną. Człowiek, który notorycznie zwraca uwagę na czyjeś błędy, raczej chce się zwyczajnie dowartościować czy nawet, gdy w grę wchodzi jakaś zażarta dyskusja albo i kłótnia, sprowadzić swojego rozmówcę do parteru, pokazać mu, że jest gorszy (bo skoro nawet nie potrafi poprawnie się wysławiać, to jakim prawem wdaje się w dyskusję, ojej, coś strasznego!)… To smutne, że takimi duperalami musimy sobie podnosić samoocenę – chyba naprawdę w takim wypadku trzeba mieć o sobie baaaardzo kiepskie mniemanie.

Wreszcie mój ulubiony argument, by nie zajmować się sprawą czyjegoś wysławiania się – nie szkoda na takie pierdoły czasu? Przecież świat nie zawali się od tego, że ktoś mówi „przeczytałem tą książkę” zamiast „przeczytałem tę książkę” (ej, dobrze myślę, która wersja jest poprawna, prawda?). Nikt też od tego nie umrze. A Tobie naprawdę nie wybuchnie mózg, jeśli dasz takiej osobie spokój, zamiast wytykać jej ten błąd. Zresztą… serio chcesz być tym upierdem, który wszystkich poprawia?

Dla mnie bardziej irytujące jest pastwienie się nad takim sposobem mówienia niż sam sposób mówienia.

– Markowski

PS. Przeczytajcie też wpis CO JEST ZŁEGO W PRZEKLINANIU?

[źródło tytułowego zdjęcia]