ZMIENIĘ SIĘ DLA CIEBIE, OBIECUJĘ
Tobie coś w nim nie pasuje. On obiecuje, że się zmieni… Wierzysz mu czy od razu dajesz za wygraną?
A więc poznałaś faceta. Oczarował Cię. Nieważne czym, różne są gusta i guściki. Z pewnością było to wielkie „łał”. Poznałaś faceta i jest Wam razem całkiem przyjemnie. W swoim towarzystwie czujecie się dobrze i komfortowo, zaczynacie spotykać się coraz częściej, aż wreszcie któreś z Was przebąkuje coś o związku i wyłączności.
Zaczyna się ta cała sielanka, jak to w nowym związku po pierwszym przełamaniu lodów. Nagle jednak wychodzi szydło z worka, bo oto ten model mężczyzny okazuje się być, niestety, wadliwy. Coś Ci w nim zaczyna zgrzytać, w każdym razie nie działa tak, jak powinien… O przepraszam. Chciałam powiedzieć – nie działa tak, jak Ty byś sobie tego życzyła. Rozrzuca brudne skarpety po pokoju, w każdy weekend upija się do nieprzytomności albo… cokolwiek. Może to pierdoła, a może większy problem, w każdym razie dla Ciebie jest to nie do zniesienia. Co innego może byś i zniosła, wszak nie wymagasz od chłopiny, żeby był idealny, ale tego akurat szczegółu nie potrafisz zdzierżyć. Doskonale zdajesz sobie sprawę, że jeśli czegoś nie zrobić, irytacja będzie w Tobie rosnąć, aż osiągnie poziom krytyczny doprowadzając się do wybuchu szału godnego Carrie. Nie, nie Bradshaw. Tej od Stephena Kinga.
Bierzesz sprawę w swoje ręce i zagajasz rozmowę. Wszak tak właśnie robią dorośli ludzie, prawda? Zamiast się dziko awanturować i emocjonalnie faceta szantażować, Ty jesteś opanowana i spokojnie mu tłumaczysz, co Ci nie pasuje. Sugerujesz, że Wasza relacja może się przerodzić w coś poważniejszego, wyznajesz, że dobrze Ci z nim i, rzecz jasna, sprytnie napomykasz o wspólnym nieziemskim seksie (ten trik zawsze się sprawdza), a potem przechodzisz do meritum – żądasz… nie, właściwie nie żądasz, gdzie byś śmiała… prosisz go by rozważył Twoje obiekcje i być może zechciał coś z tym zrobić. On z zaszczepionym przez Ciebie chytrze wspomnieniem Waszego faktycznie świetnego seksu robi się potulny jak baranek i przyrzeka zmianę. Dla Ciebie wszystko. Zmieni się, przecież może, to drobnostka.
Zadowolona z oczekiwanych efektów fundujesz mu godzinę tego, co właśnie mu chodziło po głowie, a następnego dnia… znów potykasz się o porozrzucane brudne skarpetki. A następnego weekendu znów zbierasz jego zwłoki z klubu, do którego razem się wybraliście „na jedno piwo”. Pieklisz się w myślach, ale po jakimś czasie wracasz do waszej rozmowy, a on znów obiecuje, że się zmieni, a Ty znów w to wierzysz. I będziesz wierzyć za każdym razem, gdy Ci to powie, do czasu, aż trafi Cię ten wspomniany szlag i zaczniesz w szale ciskać wszystkim, co tylko znajdziesz pod ręką.
Ciekawi mnie tylko, czy po takim ataku szału dojdzie do Ciebie w końcu, że on się nie zmieni. Nigdy. Ani dla Ciebie ani dla nikogo innego. To człowiek, a nie sprzęt, który możesz oddać do reklamacji z powodu wykrycia wady. Jest taki, jaki jest i raczej już takim pozostanie. Albo bierzesz go z całym dobrodziejstwem inwentarza albo się miło pożegnajcie i dalej pędź za swoim idealnym chłopczykiem, który będzie skakał jak tresowana małpka pod twoje dyktando.
*