CZEGO ZABRANIA CI TWÓJ FACET?

„Marzę o tatuażu, ale mój mąż mi zabrania…”
„Chętnie obcięłabym włosy, ale mój facet by mnie chyba zabił!”
„Nie wiem, czy pójdę na imprezę w piątek, muszę zapytać mojego chłopaka.”

Ile razy słyszałyście lub czytałyście teksty tego typu? Ile razy same je wypowiadałyście?

Dwudziesty pierwszy wiek: kobiety mogą studiować, robić karierę, nosić spodnie, same sobie naprawić spłuczkę od kibla, uprawiać seks na pierwszej randce i nie być za to palonymi na stosie, same wychowywać dzieci i świetnie sobie z tym radzić, ale… wciąż nie potrafią myśleć samodzielnie. Wciąż nie potrafią same kochać siebie najbardziej i zrozumieć, że bez mężczyzny u boku wciąż są kompletne. I nadal nie rozumieją, że to one same dla siebie są najważniejszymi osobami w życiu. Więc oddają stery w ręce swojego faceta i dają mu nieme przyzwolenie, by decydował za nie. Przyjmują rolę takiej domowej kokoszki, dla której mężczyzna to jej pan i władca, a wszystko, co powie, jest święte. To jest strasznie smutne!

Mam wrażenie, że to nie wynika z miłości (co to za miłość, gdzie jedna osoba zajmuje wyższą pozycję od drugiej?), ale z kompleksów, ze strachu przed porzuceniem. Taka kobieta nie zrobi niczego wbrew woli swojego faceta, bo się boi, że on odejdzie, i kto ją wtedy tak pokocha jak jej misiaczek? Misiaczek, który co prawda nie akceptuje sprzeciwu; który wkurwia ją niemiłosiernie, bo zabrania nosić mini spódniczki i wychodzić bez niego ze znajomymi, ale przecież jest JEJ misiaczkiem i lepszy taki niż żaden. Oh, serio?

Gdy kobieta daje swojemu facetowi przyzwolenie, żeby za nią decydował, to tak jakby uznawała swoją niższą (no przecież z racji płci!), poddańczą wręcz, pozycję. To nie jest wyraz miłości i zaufania, to jest wyraz rezygnacji. Przecież kwintesencją związku jest równość, partnerstwo! Wspólnie decyduje się o sprawach wspólnych, a o sobie… każdy decyduje sam. Czy to chodzi o tatuaż, czy o wyjście na imprezę bez partnera. Oczywiście, podejmujemy decyzje w takim zakresie, w jakim nie krzywdzimy tej drugiej osoby (czyli np. nie zdradzamy). Nie, wytatuowanie się nie robi facetowi buby… No, chyba że wydziarasz sobie jego portret lub imię — to nie jest romantyczne, tylko psychiczne, więc jeśli w takiej sytuacji ucieknie, to tylko wykaże się zdrowym rozsądkiem!

Miłość i związek to przecież również, a właściwie przede wszystkim, akceptacja. Nie polega na hołubieniu zalet i próbie zniszczenia w zarodku wszelkich wad, zmianie partnera tak, jak nam się podoba, i podporządkowaniu go pod swoje dyktando. Prawdziwy wartościowy związek to akceptacja drugiej osoby z całym dobrodziejstwem inwentarza, również więc tych szalonych wybryków, z których po latach będziecie się wspólnie śmiać. Ot, taki przykład — kiedyś, będąc z chłopakiem, postanowiłam uciachać moje półdługie już włosy, z powrotem na małpkę. pech chciał, że maszynka była zepsuta, a moja siostra niezbyt biegła w posługiwaniu się nią, i zamiast pięknej gładkiej łysiny z tyłu czaszki zrobiła mi wzór jak na piłce do nogi… Nosiłam więc czapkę, mój chłopak śmiał się ze mnie do rozpuku, wcale mu się zresztą nie dziwię, w sumie nadal się śmieje na to wspomnienie, i sprawa rozeszła się po kościach (teraz on ma za to śmieszną fryzurę i to ja się z niego śmieję, musi być równowaga w przyrodzie!). I tak powinno być. Bez spinania się. Jeśli facet Cię kocha, to będzie kochać i z tatuażem, który mu się nie podoba, i z wstrętną fryzurą, i również wtedy, gdy w piątkowy wieczór będziesz miała ochotę zaszaleć ze swoimi przyjaciółkami, zostawiając go samego w domu… Jeśli jednak faktycznie odejdzie z powodu takiej pierdoły, to cóż, najwyraźniej był gówno wart i nie warto za takim idiotą płakać.

CHŁOPAK MI ZABRANIA...

[źródło obrazka]

*

Podobało się? W takim razie polub mnie na fejsbuku i zaobserwuj na bloglovin, aby nie przegapić kolejnych wpisów!