7 RZECZY, KTÓRYCH NAUCZYŁA MNIE CHOROBA

Czy pęknięty wrzód może być czymś więcej niż karą od losu? Ależ owszem!

W telegraficznym skrócie dla tych, którzy nie są z moimi zapierającymi dech w piersiach przygodami na bieżąco:

2 tygodnie temu ni z tego, ni z owego (tak naprawdę to wcale nie tak ni z tego, ni z owego, ale o tym zaraz) brzuch rozbolał mnie tak, że nie byłam w stanie zrobić po prostu nic poza leżeniem w pozycji embrionalnej i zalewaniem się łzami. Wylądowałam na SOR-ze ze stanem zwanym ostrym brzuchem. Szybkie badania i diagnoza: perforacja przewodu pokarmowego. Z medycznego na nasze: dziura w żołądku. Od razu wylądowałam na bloku operacyjnym i zostałam pokrojona (patrzcie, jaką będę miała kozacką pamiątkę!), a potem spędziłam jeszcze kilka dni w szpitalu. Okazało się, że pękł mi wrzód, o którego istnieniu nawet nie wiedziałam.

No dobra, to wcale nie był taki znowu telegraficzny skrót, ale cichutko. Krócej się nie dało!

Anyway… Pierwsze dni w szpitalu to było pytanie siebie i wszystkich dookoła „dlaczego, do cholery, to musiało przytrafić się właśnie mnie?”. Pierwsze dni – płacz i totalna depresja, że w najbliższym czasie nie wsiądę na rower, nie zatańczę na koncercie Gogola, nie zapiszę się na rurkę, co miałam w najbliższych planach, i że w te wakacje nie dane mi będzie pokazać się w bikini i wykąpać się w morzu czy w jakimkolwiek innym zbiorniku wodnym. Bo nie mam siły i nie będę jej w najbliższym czasie tyle miała. Bo szybko się męczę. Bo muszę przez 3 miesiące nosić cholerny pas brzuszny, który ma mi stabilizować mięśnie brzucha i chronić przed przepukliną, a który zdejmować mogę jedynie pod prysznic i do spania. Płakałam, że nie mogę jeść surowych truskawek, frytek i czosnku. Opieprzałam przyjaciół, gdy za bardzo mnie rozśmieszali, bo nie mogłam się nawet śmiać, tak bardzo bolał mnie pocięty brzuch.

Od operacji minęły 2 tygodnie, wracam bardzo szybko do formy (co oznacza, że nie boli mnie już podczas kładzenia się i wstawania, mogę już chodzić szybkim krokiem i nawet jestem w stanie podciągnąć kolana do klatki piersiowej, wow!) i… już nie zastanawiam się, dlaczego mi się to cholerstwo przytrafiło (bo wiem, czemu, i o tym też zaraz). Teraz staram się wyciągnąć z tego jak najwięcej pozytywów – wysnuwam wnioski, czerpię lekcje, zastanawiam się, czego mnie to doświadczenie nauczyło. A nauczyło mnie wiele.

1. NIE JESTEM NIEZNISZCZALNA

Oh, no shit, Sherlock! A tak na serio… Jaki tryb życia prowadzicie? Jecie regularnie i zdrowo? Unikacie stresów? Dbacie o swoje ciało? Badacie się regularnie? Ja się starałam, ale wiecie jak jest – dzisiejsze tempo życia jest tak szybkie, że łatwo o tym wszystkim zapomnieć, zepchnąć to na dalszy plan. W końcu marzenia same się nie spełnią, trzeba wypełniać swój plan. I tak łatwo zapomnieć, że do tego planu potrzeba mocnego, zdrowego organizmu. Mi się trochę o tym zapomniało i tak na śniadanie był u mnie szlug i kawa, potem długo, długo nic (bo zadaniach z checklisty do odhaczenia czekały, nie było czasu), a pierwszy posiłek na przykład o 16… W ogóle w ostatnich miesiącach jadłam bardzo mało i bardzo nieregularnie. I dużo się stresowałam, bo taka już moja natura choleryczna, że szybko się denerwuję, nawet byle pierdołami. A ostatnio dało mi jeszcze w dupę rozstanie po półtorarocznym związku. Okazało się, że to dla mnie za dużo. Okazało się, że moje ciało tak już dłużej nie może i się zbuntowało. I w sumie dobrze się stało. Bo – wiecie – niby się wie, że choroby chodzą po ludziach i że nie jest się nieśmiertelnym, ale… w wieku dwudziestu kilku lat człowiek tak naprawdę jednak sobie tego nie uświadamia. Ja chyba sobie nie uświadamiałam. Myślałam, że mogę wszystko, a najgorsza choroba, jaka może mi się przytrafić, to grypa, która rozkłada na łopatki. Cóż, dziś wiem, że może mi się przytrafić coś o wiele gorszego… I to na moje własne życzenie.

2. NIE MA CO IGNOROWAĆ BÓLU

Też tak macie, że bagatelizujecie różne dolegliwości? O mnie w rodzinie mówi się „hipochondryczka”, a tymczasem ja właśnie rzadko kiedy bywam u lekarza… Raczej bagatelizuję swoje bóle, przypisuję je na przykład stresowi, łykam prochy lub odpoczywam i wracam do życia. Nie mam czasu z każdą bolączką latać po lekarzach. Może jakbym była mądrzejsza, to bym nie wylądowała na stole operacyjnym… Bo ten brzuch to już od kilku tygodni mnie co i rusz pobolewał, czasem ból był na tyle silny, że traciłam chęci do życia, ale zwalałam to na stres (zwłaszcza, że to faktycznie był dość mocno stresujący czas) i nawet mi do głowy nie przyszło, żeby iść z tym do lekarza. Już prędzej myślałam o psychoterapeucie… Teraz jestem bogatsza o tę wiedzę, że jak boli, to się, cholera, idzie do lekarza i docieka przyczyny bólu. Może okaże się, że to nic takiego, ale lepiej jednak przejść się kilka razy na darmo do przychodni niż raz nie pójść i potem być pokrojonym.

 3. MOJE CIAŁO WIELE POTRAFI

Żal mi pupę ściska, kiedy widzę jakiegoś biegacza. Bo ja tak bardzo chciałabym wskoczyć w moje buty do biegania i przebiec się choćby świńskim truchtem, ale… nie mogę. Nie jestem w stanie podbiec nawet na autobus. Moje mięśnie brzucha od razu robią strajk. I teraz właśnie dopiero dociera do mnie, jak na co dzień nie doceniamy swoich ciał. Tego, jak wiele one mogą, jak wiele potrafią, jak wspaniałą maszynerią są. Dziś jest dla mnie totalnie niezwykłym to, co na co dzień możemy dzięki naszym ciałom robić – biegać, pływać, tańczyć czy nawet nosić ciężkie siaty z zakupami. Cholera, to naprawdę wiele! A jak się postaramy to przecież jeszcze więcej zrobimy – pobiegniemy w maratonie, zatańczymy na rurze czy wespniemy się po skałach, no wow! Coś cudownego! Tak bardzo nie mogę się doczekać, aż wrócę do formy i będę mogła pobiegać, przetańczyć cała noc, nauczyć się pływać i pójść w końcu na pole dance! Przecież mając ciało, które może tak wiele, aż żal siedzieć cały czas na dupie!

4. NIE ZAWSZE SAMA SOBIE PORADZĘ I TO JEST OKEJ

Bardzo bym chciała być totalnie niezależna od innych, nie potrzebować nikogo. Oczywiście chcę mieć w swoim życiu swoich bliskich, nie chcę się od nikogo izolować, tylko po prostu chciałabym być totalnie samodzielna w każdej sytuacji. Wypadek z pękniętym wrzodem uświadomił mi, że to niemożliwe, że czasem po prostu musisz skorzystać z czyjejś pomocy, i wcale nie ma w tym nic złego. Nie wiem, jak bym sobie poradziła, gdybym tej nocy, gdy zabrała mnie karetka, spała sama… Pewnie zdołałabym sama zadzwonić po pogotowie, ale wątpię, czy udałoby mi się samej ubrać i wstać z łóżka, żeby otworzyć ratownikom drzwi. Nie wiem, jak poradziłabym sobie, gdybym po powrocie ze szpitala była sama… I to właśnie prowadzi do kolejnego wniosku:

5. MAM CUDOWNYCH BLISKICH

To prawda, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Moi przyjaciele, mój chłopak i moja rodzina stanęli na wysokości zadania i naprawdę mega mi pomogli w tym trudnym czasie. Wiadomo, że na co dzień człowiek się nie zastanawia, na ile może liczyć na swoich bliskich, bo to jest naturalne, że oni gdzieś tam sobie są i zawsze można się do nich odezwać, wyciągnąć na kawę albo wypłakać się w rękaw… Ale dopiero, kiedy zwijasz się z bólu na szpitalnej kozetce, czekasz na wyniki badań jak na wyrok i bardzo się boisz, a ktoś trzyma cię za rękę i mówi, że będzie dobrze, albo próbuje cię rozśmieszyć i opowieściami totalnie od czapy odwrócić twoją uwagę od tysiąca podłączonych do ciebie rurek, nabierasz tej pewności, że twoi bliscy to naprawdę ludzie, którzy by wskoczyli za tobą w ogień.

6. MOŻNA ZAPANOWAĆ NAD STRESEM

Ja to w ogóle jestem byłam jakimś takim jednym wielkim chodzącym nerwem, który ciągle coś tam sobie w głowie psioczy. Ktoś za blisko za mną w kolejce stanie, a ja już wkurw! Teraz nie mogę się stresować, no bo mam chorobę wrzodową i mogę mieć powtórkę z rozrywki. I wyobraźcie sobie, że okazuje się, że łatwo jest się nie stresować! Po prostu… trzeba wrzucić na luz. Ja wrzuciłam na luz i nagle się nie denerwuję o byle co, i już nie klnę w głowie co i rusz, na czym świat stoi. Zwyczajnie nie mam spiny i spokój jakoś tak naturalnie mi przychodzi. Jak nie mam na coś wpływu, to myślę sobie „no co ja poradzę?” i chill. Chyba chodzi o to, że te sytuacje, które mnie dotychczas stresowały, zwyczajnie nie są warte poświęcania mojego zdrowia. Gdy zdałam sobie z tego sprawę, zapanowałam nad swoimi nerwami. Pomyśleć, że tyle lat się denerwowałam pierdołami bez sensu. No i na co mi to było?

7. DOBRZE BYĆ UBEZPIECZONYM

Totalnie przyziemna rzecz, ale jakże ważna! Jako freelancer nieposiadający działalności, a pracujący na podstawie umów o dzieło, nie miałam ubezpieczenia. Od miesięcy planowałam ubezpieczyć się dobrowolnie w ZUSie właśnie na wypadek jakiegoś… wypadku, ale ciągle to odkładałam. I naprawdę słono by mnie to kosztowało (kilka tysi dokładnie), gdyby nie moja mama, która zachowała trzeźwość umysłu i czym prędzej mnie ubezpieczyła. Polecam uczyć się na moich błędach, bo człowiek nie zna dnia ani godziny, gdy jakiś paskudny wrzód postanowi sobie pęknąć. Czy cokolwiek innego się zdarzy. Można psioczyć na NFZ, bo kolejki, burdel na kółkach i jakieś kosmiczne terminy do specjalistów, ale przy tym lepiej na zimne dmuchać. Serio serio.

*

Podobało się? W takim razie polub mnie na fejsbuku i zaobserwuj na bloglovin, aby nie przegapić kolejnych wpisów!