WYMARZONA PRACA, CZYLI JAKA?

„Kiedyś miałem iść na farmację, ale potem zdecydowałem, że jednak wolę robić coś, co lubię” – usłyszałam dziś i zaśmiałam się w myślach, bo to taki mądry banał. Tylko… skąd wziąć pomysł na pracę oparty na tym, co się lubi?

Od zawsze wiedziałam, że chcę mieć pracę swoich marzeń. Taką – wiecie – którą będę kochać całym sercem. Taką, której wykonywanie to będzie czysta radocha nawet, gdy będę już padać ze zmęczenia czy tam niewyspania! Niestety, problemem, który skutecznie mi uniemożliwiał zdobycie tej wymarzonej pracy, był fakt, że…totalnie nie wiedziałam, czym chcę się zajmować! Borze szumiący, ileż to ja się nie nazastanawiałam nad tym, co chcę robić za hajsy.

Tutaj taka mała dygresja. Te hajsy właśnie często odgrywają za dużą rolę. Ja na przykład przede wszystkim wszystkie moje pomysły cedziłam przez filtr „duża kasa”. I dziś właśnie sobie z tego zdałam sprawę, gdy w Kalaczakrze usłyszałam, jak koleś mówił do dziewczyny „kiedyś miałem iść na farmację, ale potem zdecydowałem, że jednak wolę robić coś, co lubię”. No heloł! Czy nie jest tak, że większość z nas tak ma? Myślimy sobie, że no niby fajnie by było robić coś, co się lubi, czym się człowiek jara, ale z drugiej strony na ramieniu siedzi taki pieniążek i mówi „rób hajs, duży hajs, będziesz podróżować i kupować sobie różne ładne rzeczy, po kij Ci to poczucie spełnienia i frajda? To przereklamowane jest, mówię Ci!”.

No i wracając do tematu – ileż to ja miałam pomysłów na zawód! Miałam być lekarzem, detektywem, informatykiem… I kto wie, kim jeszcze? Ostatnio wymyśliłam sobie na przykład otwarcie wegańskiego przedszkola (w sumie super opcja, bo na lokalnym rynku nisza, w dodatku przedszkoli jest przecież wciąż za mało, no ale, niestety, trzeba milionów monet na start, a zyski zaczyna przynosić ponoć dopiero po kilku latach). Kontynuując jednak myśl – w sumie to… wciąż tak naprawdę do końca na 100% nie wiem, czym się chcę zajmować. No… wiem na 50%. Bo na pewno mam zamiar pracować na dwa fronty (niekoniecznie etaty, bo, jak chyba każdy rozsądny człek, marzę o byciu swoim własnym szefem), wykonując dwa zupełnie od siebie różne zajęcia. Ot taki kaprys mej kreatywnej i mającej totalną zajawkę, żeby robić fajne rzeczy i na tym zarabiać, osóbki. I tak pierwsze zajęcie wpadło mi do głowy dziś i dziwię się sobie, że nigdy na to tak na poważnie nie wpadłam. A to drugie właśnie muszę sobie jeszcze przemyśleć, bo mam super dużo pomysłów, zdecydowanie za dużo.

ALE! To, co Wam chciałam powiedzieć, tak już przechodząc do sedna sprawy, to to, że Laska, do licha, miał rację, że trzeba znaleźć coś, co się lubi, a potem zacząć to robić – zawodowo! To nie jest tylko taki a la Caulo Poelho tekst, żeby zacytować, zaśmiać się, pokiwać głową i wrócić do swojego życia. To jest coś, do czego trzeba się dostosować! Oczywiście, ja na to jeszcze dodatkowo nakładam filtr „co UMIEM robić?”. I tak, gdy zaczęłam sobie analizować swoją ewentualną przyszłą sytuację zawodową, zrobiłam sobie taki oto test:
1. Co umiem robić?
2. Co (z tego, co umiem, ewentualnie ogarniam, ale potrzebuję jakiegoś papierka, kursu itp.) lubię robić?
3. Moje cechy, które mają znaczenie w pracy? Zarówno wady i zalety.
4. W jakich zawodach mogłabym wykorzystać moje umiejętności (te, które lubię!) i cechy? Trzeba dać się ponieść wyobraźni – zawody, które JESZCZE nie istnieją albo myślisz, że nie istnieją, też się liczą! (ja się właśnie przed chwilą dowiedziałam, że jest taki zawód jak… HAPPINESS CONSIERGE! Cudowne!)
Autoanalizę taką oto powinno się robić uczciwie – przecież nikomu tego nie trzeba pokazywać, więc dla samego siebie warto potraktować taką „spowiedź” poważnie. W końcu od tego może (nie musi, można dalej robić albo szukać tego, co da miliony monet, ale bez radochy z robienia tego) zależeć nasze szczęście. Warto się chyba postarać, prawda?

A jak już się taki zawodowy cel znajdzie, no to dalej… no, nie powiem, że z górki, bo różnie może być, ale na pewno najtrudniejsze zadanie mamy za sobą. Pomysł jest, teraz już „tylko” do niego dążymy. Czasem pewnie trzeba odklepać jakieś darmowe staże czy praktyki, zająć się wolontariatem, żeby zyskać jakiś papierek, pójść na jakiś kurs, albo postarać się o grant… Ale wtedy wiemy już, że gra jest warta świeczki, bo, jak mówiłam, od tego zależy nasze szczęśliwie życie (wszak jak ktoś wykonuje pracę, której nie znosi, to się denerwuje i te nerwy przynosi do domu, przenosi na relacje z ludźmi albo kieruje na siebie – been there, regretted that!).

To jak tak u Was z życiem zawodowym albo z planami jego dotyczącymi? Pochwalcie się, co lubicie robić i czy już przekuliście to na pracę czy dopiero się z takim pomysłem nosicie!

Przeczytaj też: Jak zdobyłam pracę moich marzeń?

*

Podobało się? W takim razie polub mnie na fejsbuku i zaobserwuj na bloglovin, aby nie przegapić kolejnych wpisów!