
JAK WYGLĄDA ŻYCIE W MEKSYKU? PIERWSZE 2 MIESIĄCE W PLAYA DEL CARMEN + Q&A
Jak się żyje na co dzień w Meksyku? Czy jest bezpiecznie? I co ja tutaj w ogóle robię?
Mój pierwszy miesiąc w Meksyku minął jak z bicza strzelił… Ledwo to napisałam, zapisałam szkic wpisu i… minął kolejny miesiąc. A mnie się wydaje, że przecieć ledwo co tu przylecieliśmy, zmordowani trwająca w sumie niemal dobę podróżą (Lublin-Warszawa, oczekiwanie na lotnisku, Warszawa-Cancun, oczekiwanie na wpuszczenie do kraju z kotem, który jak się okazało nie spełnia wszystkich wymów, i wreszcie Cancun-Playa del Carmen). A już proszę, mieszkamy tutaj już 2 miesiące!
Moje pierwsze wrażenia na gorąco opisywałam Wam w poście Dilerzy i mariachi na każdym kroku? Moje pierwsze wrażenia z Meksyku
Dziś, po 2 miesiącach mieszkania tutaj, moje wrażenia są podobne, choć nieco już jednak bogatsze. W końcu mamy już wynajęte mieszkanie (znaleźliśmy je po zaledwie 3 dniach mieszkania w hotelu, w piątek przylecieliśmy, a w środę już wprowadzaliśmy się do mieszkania), a z tej perspektywy patrzę trochę inaczej.
Najlepsze, co tutaj jest: ciepełko!
Gdy w Polsce jest około zera, a pewnie i nawet na minusie, u nas dniem i nocą jest ciepełko, zazwyczaj temperatura odczuwalna to ok. 30 stopni. Chodzimy w krótkich rękawkach i sandałach lub japonkach. Długie spodnie miałam na sobie RAZ. Kurtkę też. Akurat zastał nas wyjątkowo chłodny wieczór… Chłodny, czyli ok. 20 stopni :) Wyobraźcie sobie, że wtedy tubylcy przywdziali PUCHOWE kurtki, widziałam nawet jednego faceta w szaliku. Śmiechom nie było końca.
Czasem lunie deszcz, i to taki solidny, jak z cebra, który zmoczy Cię w sekundę. Ale najlepsze jest to, że nawet wtedy jest cieplutko! Dla mnie to po prostu raj! Nienawidzę polskiej zimy, nie znoszę zimna, nie cierpię konieczności ubierania się jak na biegun północy, gdy wychodzę z domu. Tutaj zakładam klapki i jestem gotowa.
Ludzie, którzy nie patrzą na Ciebie wilkiem, tylko się uśmiechają
Grzebię na półce z warzywami, w wąskim przejściu między lodówką a paleciakiem pełnym skrzynek do rozładowania. W końcu się wycofuję i widzę, że pracownik sklepu czeka, aż skończę. Spotykamy się wzrokiem i od razu uśmiechamy, a on puszcza mi oczko.
Wieczorem idziemy pomoczyć tyłki w ciepłym basenie. Poznajemy jakiegoś Anglika (imieniem Lester, jak wampir!), który mieszka obok. Gdy w trakcie rozmowy wspominamy coś o tym, że nasze mieszkanie jest wystawione na sprzedaż i jeśli znajdzie się chętny, to będziemy mieli 2 miesiące na znalezienie nowego, Lester mówi, że ma wolną sypialnię i w razie czego może nas ugościć.
W Polsce nie wyobrażam sobie czegoś takiego – pracownik sklepu zgromiłby mnie wzrokiem, o ile w ogóle by poczekał, a nie się niemal na mnie wpychał rozładowując towar, a przypadkowy towarzysz wieczornego pluskania w basenie słowem by się nie odezwał. I to właśnie tutaj jest tak pięknie – dystans między ludźmi jest bardzo skrócony, to zupełnie co innego niż w Polsce. Tutaj po prostu tak łatwo do kogoś zagadać, a kiedy spotykasz się z kimś wzrokiem, to wiesz, że on odpowie uśmiechem na twój uśmiech albo w ogóle sam się pierwszy uśmiechnie, a nie spojrzy spod byka albo odwróci wzrok jak płochliwa łania. Nie ma takiego sztywniactwa jak w Polsce.
I najlepszy przykład to zdjęcie Kajtka z policjantami, których spotkaliśmy na plaży.
Łatwo o meksykańską kuchnię w wydaniu wegańskim
Kolejną cudowną rzeczą w Playa jest to, że tutaj weganizm jest dość popularny, a więc mamy sporo wegańskich knajp czy miejsc z wegańskimi opcjami. I tym samym nie jest trudno znaleźć najsłynniejsze specjały kuchni meksykańskiej w wersji wegańskiej.
Tacosy jemy odkąd tutaj przyjechaliśmy, bo o to najłatwiej, również w wersji roślinnej – na przykład z pieczarkami i serem (wegańskim, rzecz jasna) albo z różnego rodzaju imitacjami mięsa. Moje ukochane to tacos al pastor, z jakąś alternatywą mięso i ananasem. Pyszności!
W ogóle to, co w Polsce występuje jako tacosy, to się do tutejszych tacosów nie umywa. Pamiętam, że robiłam tacosy z takich sztywnych chrupiących jakby muszli, a tymczasem prawdziwe meksykańskie tacos to miękkie małe placuszki, coś jak tortille, tylko takie mniejsze.
Udało nam się spróbować również empanad (pieczone pierożki z różnymi rodzajami nadzienia), enchiladas, oczywiście burrito i quesadilli. Pierwsze podejście do wegańskiej quesadilli było pomyłką, ale ostatnio na wegańskim targu udało się zjeść takie prawdziwe i pyszne quesadille, z idealnym wegańskim serem. Ostatnio skosztowałam również zupy azteckiej – z pokruszonymi nachosami i awokado (fuuuuj, awokado na ciepło, bleee!). A najbardziej mnie zaskoczył przysmak taki jak kolba kukurydzy na ciepło oblana… majonezem. Śmiałam się cały czas podczas jedzenia, tak absurdalne mi się to wydawało! No kukurydza z majonezem!
Ale czegoś mi tu brakuje…
Niestety, fakt, że to jest drugi koniec świata, oznacza, że nie ma dokładnie tych samych produktów, co w Polsce czy nawet w innych europejskich krajach (na Malcie czy Sycylii też były różnice w dostępności produktów, ale nie aż takie). Trochę mi to doskwiera… Zwłaszcza w kuchni, bo do pewnych produktów po prostu mocno przywykłam.
Do tego, że chyba nigdzie poza Polską nie dostanę korzenia pietruszki, już przywykłam, ale w Meksyku nie znalazłam też selera ani takiej zwykłej najzwyklejszej cebuli czy wielu przypraw. Brakuje mi też łatwo dostępnego twardego tofu (tutaj mamy głównie silken tofu, a twardego trzeba dobrze poszukać), płatki drożdżowe i wegańskie jogurty są cholernie drogie, a o czarnej soli w ogóle mogę chyba zapomnieć. Tęsknię też za tempehem…
Najśmieszniejsze jest jednak to, że produktem, którego najbardziej potrzebujemy i nie możemy go znaleźć, ale oczywiście wymieniam go na końcu, są adaptery do gniazdek. Wyobraźcie sobie, że tutaj gniazdka są totalnie inne, ale w sklepach nie da się kupić przejściówek do sprzętów z końcówkami do europejskich gniazdek. Mamy 1 przejściówkę, którą przywieźliśmy z Polski, kupiliśmy też jedną kostkę do ładowania z wejściem do tutejszego gniazdka, i gdzieś udało nam się dostać przedłużacz… I tyle. Jeśli chcesz ładować laptopa, to w tym samym czasie nie możesz suszyć włosów, a jeśli chcesz naładować szczoteczkę do zębów, to lepiej żebyś w tym czasie miał jeszcze trochę naładowanej baterii w laptopie, hehe.
Na Instagramie zrobiłam jakiś czas temu Q&A na temat Meksyku i mojego pobytu tutaj. Oczywiście to jest wciąż dostępne w przypiętej do mojego insta profilu relacji, ale przepiszę Wam to też tutaj. Jeśli wolicie czytać, to przejdźcie na drugą stroną (klik na 2 poniżej), a jeśli słuchać, to obejrzyjcie insta stories.