BYŁAM WEGANKĄ, ZANIM TO SIĘ STAŁO MODNE

czyli o tym, czy powinniśmy martwić się, że weganizm stał się modny.

Mamy coraz więcej knajp stricte wegetariańskich i wegańskich (przynajmniej w większych miastach). Coraz więcej zwykłych restauracji wprowadza do swoich menu opcje roślinne. Wegańskie produkty można kupić w coraz większej liczbie sklepów – sojowych jogurtów czy wegańskiego sera nie trzeba już zamawiać przez internet i martwić się o to, czy nie zepsują się w trakcie transportu… Skąd nagle taka popularność roślinnych produktów i dań? No cóż, to żadna tajemnica – weganizm stał się modny. Parcie na zdrowe odżywianie od dawna jest w modzie, a że dieta roślinna jest super zdrowa (oczywiście, gdy jest odpowiednio zbilansowana), to w końcu musiała przyjść i pora na to, by weganizm stał się trendem. Czy to przekleństwo czy może błogosławieństwo?

Odkąd jestem weganką, coraz bardziej dostrzegam, że wielu wegan z powodu swojego stylu życia czuje się po prostu… lepszymi. Porównują się nie tylko z wszystkożercami, ale i z weganami. Wszystko może stać się powodem do gównoburzy i wytknięcia komuś, że jego weganizm nie jest prawdziwy, a on sam jest hipokrytą. Modny weganizm to kolejny wspaniały pretekst, by się czepiać i dzielić wegan na prawdziwych i nie. A przecież tak naprawdę… kogo obchodzi, dlaczego ktoś jest weganinem lub weganką? Bo na pewno nie zwierząt!

Zamiast martwić się tym, że niektórzy przechodzą na weganizm, bo to modne, powinniśmy raczej cieszyć się tym, co ten trend nam daje… A daje bardzo dużo!

Osobiście jaram się tym, że weganizm jest modny, bo mam dzięki temu bardzo ułatwione życie. Gdy mam ochotę na jogurt czy parówkę na śniadanie, nie muszę robić wcześniej wielkich zapasów albo lecieć na drugi koniec miasta – po prostu idę do Społemu oddalonego od mojego domu o 5 minut drogi. Kiedy mam ochotę na pizzę, nie muszę w zwykłej pizzerii zamawiać placka bez sera (co to za pizza bez sera?!) – mam przynajmniej 2 miejsca w okolicach wrocławskiego Rynku, gdzie zjem pizzę z pysznym wegańskim serem. A gdy robię zakupy kosmetyczne, nie muszę zawczasu sprawdzać w internetach, które powszechnie dostępne kosmetyki są wegańskie – idę do Rossmanna i szukam znaczka Vegan (thank God, że na moich ulubionych się on znajduje!). Kto wie, czy wytrzymałabym na weganizmie, gdybym musiała sama robić wszystko z fasoli, a kosmetyków szukać i zamawiać w internetach? A tak niedługo minie mi pierwszy rok na roślinach… I zapewne nie jestem jedyną, której łatwa dostępność roślinnych produktów pomaga wytrwać.

Modny weganizm to również świetna promocja takiego stylu życia – dzięki temu, że łatwo o roślinne produkty czy żarcie na mieście, więcej osób może chociażby spróbować zostać wege czy vegan albo… po prostu czasem wybrać opcję wegańską zamiast „tradycyjnej”. W tym drugim przypadku to też super, bo zwierzętom także robi to różnicę. Kiedy bowiem ktoś nawet nie zostaje weganinem na stałe, ale po prostu ogranicza konsumpcję odzwierzęcych produktów, również dzięki temu obniża na nie popyt, czyli w długofalowej perspektywie – przyczynia się do zmniejszenia cierpienia i śmierci zwierząt.

Dzięki temu, że weganizm jest dziś tak łatwy, nam, weganom, także łatwiej promować taki styl życia wśród swoich znajomych. Zamiast ględzić im o tym, że zwierzęta takie biedne (no biedne, ale takie teksty raczej nie działają – każdy wie, że mięso na jego talerzu pochodzi od martwego zwierzęcia), można po prostu zabrać ich na kawę z mlekiem ryżowym czy na zajebisty obiad do wege knajpy. W ten sposób w praktyce pokazujemy wszystkożernym znajomym, że weganie nie jedzą tylko trawy i kamieni, ale opychają się wspaniałymi smakołykami. U mnie taki sposób promocji weganizmu działa świetnie – moi znajomi, którzy nawet nie są (jeszcze!) wegetarianami, stołują się w wege knajpach, zajadają tofurnikiem, w domu przygotowują również 100% wegańskie dania. No i chwalą mi się tym!

Niektóry po opcje roślinne tak teraz łatwo dostępne sięgają z ciekawości i zostają przy nich skuszeni ich smakiem. Inni ciekawi, skąd nagle taki boom na produkty roślinne, zaczynają się interesować tematem, dzięki czemu zwiększa się ich świadomość w kwestii praw zwierząt i jest szansa, że zasilą szeregi wegańskiej braci. U mnie samej tak się zresztą zaczęło – kiedyś byłam bardzo sceptycznie nastawiona nawet do wegetarianizmu, a potem zaczęłam zdrowiej jeść i z tego względu postanowiłam spróbować diety bezmięsnej. Gdy zostałam wegetarianką, wkręciłam się w temat, poszerzyła się moja świadomość w tej dziedzinie i w efekcie zostałam weganką, już ze względów stricte etycznych.

Zastanawiam się nad tym, czy są jakieś minusy tego, że weganizm jest modny i… nic mi nie przychodzi do głowy. Ja widzę same plusy. Ale może wy mi coś podsuniecie? Czy raczej też się tym jaracie?

PS. Żeby mi się ktoś znowu nie przeczepił do tytułu – JA akurat nie byłam weganką, zanim stało się to modne, ale liczę, że tym tytułem przyciągnę tych, którzy się ze swoim jedynym tru weganizmem obnoszą i… może ich przekonam do zmiany zdania?

Pst! Przeczytaj też:

*

Podobało się? W takim razie polub mnie na fejsbuku i zaobserwuj na bloglovin, aby nie przegapić kolejnych wpisów!